Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    28
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    67

Barranków historia szaleństwa


barranki2

504 wyświetleń

Odcinek 7

Blitzkrieg

czyli szybki tydzień

 

***

Czy ktoś z góry wie, tak bez żadnych wątpliwości, jak ma wyglądać jego miejsce na ziemi? Czy ktoś z góry wie, tak na zawsze i na pewno, kim będzie jego druga połowa? Zwykle odkrywa się to powoli, dojrzewa do wypowiedzenia właściwych słów, szuka się potwierdzeń. Czasem nie można ich znaleźć i wszystko zaczyna się od początku. Czasem jednak dostaje się w łeb. Wtedy na wszelkie dyskusje i racjonalną argumentację jest już za późno.

 

***

Poniedziałek wieczór, początek października.

Uznaliśmy, że nie stać nas na przygodę z deweloperem. Bez problemu znajdziemy masę pomysłów, jak wydać marżę, którą chciałby na nas zarobić. Co więcej, skoro mielibyśmy zapłacić za wprowadzanie zmian do projektu sprzedawanego za ciężkie pieniądze, a który z góry wymusza te zmiany rozwiązaniami "od czapy", to już lepiej pomyśleć nad czymś własnym. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że ostatecznie skończy się na projekcie indywidualnym, ale z całą pewnością wiedzieliśmy, że są granice robienia nas w trąbę. W procesie przeinwestycyjnym zaczyna się bardzo szybko dojrzewać. W procesie inwestycyjnym przybliżająca się wizja własnych kątów niejednokrotnie na nowo zakłóca ostrość widzenia.

 

***

Wtorek.

Nasze oczekiwania sprowadzały się do wskazania kierunku - na południe od Warszawy. Z kilkudziesięciu przesłanych ofert (w tym - nie wiedzieć czemu - mieszkań, apartamentów i domów) trzy wydały nam się na tyle sensowne, że wciąż mając poczucie, że to szaleństwo, umówiliśmy się na wizję lokalną. Dwie na piątek (agencja nr 1), jedna w sobotę (agencja nr 2)

Oczywiście, wiedzieliśmy - są tacy, którzy szukają swojego miejsca miesiącami. Ale może się uda?

 

***

Piątek rano, szarość, mglistość i zimność. Okolice trasy krakowskiej. Dwoje zmarzniętych agentów kuli się w samochodzie, już na nas czekali. Żeby wszystko było bardziej oficjalne podpisujemy uroczyście w samochodzie umowę i ruszamy w drogę - przed nami pierwsza działka.

Krakowską słychać ją dość inwazyjnie, czasem Marszałkowska jest cichsza (bo wszystko stoi w korku). Ale co to? Poprzez jednostajny szum samochodów do uszu przebija się dość intensywne bzyczenie. To linia wysokiego napięcia, ekstrawagancka kratownica słupa stoi niedaleko granicy działki. Ekhm, słup... Nie, dzięki. Nawet nie jesteśmy zawiedzeni, taki stan byłby zdecydowanie nie na miejscu, w końcu to dopiero początek. Agencja, bardzo miła, pyta, czy mniej więcej wiemy jak dojechać do następnej lokalizacji. Wiemy, bo sprawdziliśmy wcześniej na googlemapsach. Agencja nie. Zabawne, to my prowadzimy, agencja pokornie podąża za nami, choć nie ona nam mają zapłacić prowizje, ale potencjalnie my jej. I nie odliczy części za brak wiedzy topograficznej. Profesjonalizm jest dziś zjawiskiem coraz bardziej pogmatwanym.

 

***

Jedziemy nieznanymi sobie wcześniej drogami. Drzewa już kolorowe, ale szarość nieba gasi wszystko. Buro jest.

Pojawia się tablica z poszukiwaną nazwą i nagle droga wjeżdża w las... a potem z niego wyjeżdża. Jeszcze chwila wahania, agenci jednak odzyskują pewność siebie: na skrzyżowaniu w lewo. Jedziemy typowo wakacyjną asfaltówką, coraz bardziej nam się podoba. W końcu się zatrzymujemy. Pole zarośnięte nawłocią - to gdzie ta działka? Agenci wyciągają mapy i prowadzą nas przez wykroty. Na szczęście jest względnie sucho, gdyby było mokro moglibyśmy nawet nie dotrzeć pod słup średniego napięcia, który wyrastał w południowo-wschodnim fragmencie areału. Plątanina krzaków i drzew na miedzy wzdłuż zachodniego boku działki. Jakieś 200 metrów dalej linia lasu, bliżej pole leżące odłogiem, a na nim śmieszne, kuliste sosny, rzucone jakby przypadkiem dookoła kępy brzóz, w której ktoś trzyma ule*.

Kurczę, pięknie jest.

 

* ta ostatnie spostrzeżenie zostało uczynione kilka miesięcy później, bowiem wtedy nie tylko nie zauważyliśmy uli (bo już ich nie było - na zimę pasieka się zwija), ale i sosen. W ogóle tak naprawdę niewiele widzieliśmy.

 

***

Wyłazimy z nawłoci. Jesteśmy pod wrażeniem, no ale przecież tak od razu... no nie uchodzi. Umawiamy się z agencją, że damy znać co dalej. Agencja odjeżdża, na odjezdnym rzucając mimochodem, że właściciel sobie zastrzegł prawo wyboru kupującego i najpóźniej we wtorek chce podpisać przedwstępną umowę sprzedaży.

Jedziemy i myślimy. Nie ma się co śpieszyć, przecież jeszcze jutro mamy kolejną wizję lokalną. Tyle że przez całą drogę dręczy nas myśl, że ktoś mógłby... przed nami...capnąć tę działkę. Kiedy pojeżdżamy pod dom po 40 minutach turlania się w korku absurdalna świadomość, że ktoś mógłby kupić nasz kawałek świata staje się już nie do zniesienia.

To drugi, acz nie ostatni grom z jasnego nieba, który przewraca do góry nogami nasze życie. We wtorek podpisujemy wstępny akt notarialny. Jest prawie połowa października. Skąd mogliśmy wiedzieć, że wystartowaliśmy do dramatycznego wyścigu z czasem?

 

---------

W odcinku 7 wystąpiła: Agencja, słup wysokiego i średniego napięcia, debiutująca nawłoć, odejście w stronę lasu i barranki2. Gościnnie pojawił się Czas. Jeszcze wróci.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...