Barranków historia szaleństwa
Niespodzianka!
Odcinek 13, część B
Z_ogłoszenie
czyli jak się szuka się go zniknie
***
Z budowaniem jest jak z małżeństwem. Na początku inwestor czyliż kandydat na małżonka zaślepiony wizją czekającego go szczęścia bez większego lub wręcz żadnego pojęcia o sprawie daje się naiwnie wkręcać, ufnie wierząc, że jakoś się uda, bo on wszak chce tak bardzo, bardzo, bardzo. Doświadczenie przychodzi z czasem, niestety im jest większe, tym więcej tzw. prac zanikających jest już bezpowrotnie zagrzebanych w betonie, przywalonych pustakiem, przykrytych styropianem i wylewką, schowanych pod płytą G-K i wełną.
Oczywiście można to wszystko pruć i poprawiać, ba, w skrajnym przypadku nawet zburzyć i zbudować od nowa, wykorzystując owo bezcenne doświadczenie, za które nie sposób zapłacić nawet kartą MC. Ale większość decyduje się na trwanie uznając, że są większe nieszczęścia niż podciekający taras, kominek pompujący dym do środka, wentylacja udowadniająca, że grawitacja nas odpycha od ziemi... Być może.
***
Nie każdym małżeństwem .
***
My chcieliśmy, żeby było dobrze. To roszczeniowe założenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę inwestorskie doświadczenie mieszkańców bloku, dla których największym wyzwaniem podczas, dajmy na to, awarii, jest wykonanie telefonu do aministracji, poprzedzone nerwowym zastanawianiem się, czy tym razem aby nieprzesadnie wisimy z czynszem. Na szczęście nad naszą niekompetencją, z pełną świadomością czyhających niebezpieczeństw, czuwał Sąsiad Stróż. I któż by pomyślał, że nadmierna świadomość także może prowadzić do nieszczęścia?
***
Pierwsze spotkanie z Panem A., który zaczynał się na B wzbudziło zasłużony entuzjazm. Pan A przyniósł pamiątkowy album, w którym miał swoje zdjęcia. Zdjęcia zrobiły na nas wrażenie, pokazywały, że Pan A. słusznie używa tytułu, słusznie rości sobie o szacunek i w ogóle z jego ogłady i sposobu bycia wynikają dla nas same rzeczy dobre.
Przed przystąpieniem do kosztorysowania Pan A udał się na wizję lokalną. Suche badyle lutowej nawłoci bezdusznie (sorry - przyp. aut.) kołysały się na zimowym wietrze, w powietrzu nie było ani śladu zapowiedzi wiosny, czuć było jednak delikatny powiew nadziei na początek budowy. Pan A za pomocą wydobytej z bagażnika swej limuzyny łopatki dokonał technicznego wykopu głębokości ok. 60-70 cm.
- Glina - rzucił.
Nie zawsze tłum spija każde słowo z ust kandydata na idola. Że glina, to akurat wiedzieliśmy.
- To dobrze, wylejemy ławy do gruntu, będzie taniej, bo bez szalowania - dorzucił. Aaaa, za słowo "taniej" już go kochaliśmy. Szkoda, że amor w większości przypadków strzela gdzie popadnie. Gdyby czasem choć chwilę pomyślał...
***
Wycena wypadła znakomicie. Była boleśnie kompetentna, robiła wrażenie profesjonalnie użytą terminologią i stosownymi tabelkami z odwołaniami do PKU i innych literek. Wiedzieliśmy, ile zapłacimy za "wykop oraz przekopy wykonane koparkami podsiębiernymi 0,15m3 na odkład", a ile za "Roboty ziemne z przewozem piachu taczkami na odległość do 10 m." Wszystko było świetnie, początek prac - 15 kwietnia u sąsiada, miesiąc później u nas, perfekcyjna logistyka ekip przenoszących się pomiędzy budynkami, jedna baza, dwie nadbudowy, mury pnące się do góry, czar wielkich inwestycji...
- No dobrze, a umowa? - zapytaliśmy. Pan A. nie ugiął się pod brzemieniem słowa, na które wielu wykonawców (o czym mieliśmy okazję przekonać się później) reaguje alergicznie lub nie reaguje w ogóle.
- Przyślę - powiedział. I przysłał.
***
To była krótka umowa. Miała dwie strony. Nie uwzględniała niezbezpieczeństw, które mogą okaleczyć fizycznie lub duchowo (przepraszamy ponownie - przyp. aut.) inwestora. Nie uwzględniała odpowiedzialności za wszelakie nieszczęścia, które mogą na niego spaść w wyniku złożonej realizacji procesu inwestycyjnego, teraz, za miesiąc lub po latach. Bo to zła umowa była.
Zabraliśmy się z sąsiadem do modernizacji umowy. Po dwóch wieczorach ciężkiej, wytężonej pracy była właściwie niezła. Nie, żeby od razu doskonała, ale poczuliśmy się jakoś bezpieczniej. Miała 11 stron z pojedynczą interlinią. 24 175 znaków bez załączników. Bosko.
***
Zima wyraźnie miała się ku końcowi, suche gałązki nawłoci szeleściły. Na początku marca 2008 r. umowa była gotowa. Wysłaliśmy ją mejlem do Pana A., umawiając się na sobotę na podpisanie dokumentów. Co prawda po otrzymaniu propozycji umowy na mejle odpowiadał jakoś niemrawo, ale przecież to bardzo zajęty człowiek był, to i mu wolno.
***
Sobota. Południe. Centrum Handlowe Land, Warszawa-Służewiec. Czekamy: pani Barrankowa, Sąsiadka, Sąsiad, Barranek.
Czekamy. Coś tam przekąszamy, ale atmosfera oczekiwania nie pozwala właściwie się skupić na przeżuwaniu.
Czekamy i dzwonimy. Telefon jakby wyłączony. Czekamy.
Po półtorej godzinie teczki z wydrukami umów wracają do teczek. Trąbimy odwrót. Pan A zniknął. Nie zobaczyliśmy ani nie usłyszeliśmy go nigdy więcej . Zmienil telefon, nie odpowiadał na mejle...
A taki był miły człowiek, taki kulturalny, wyglądał, jakby w ogóle niie używał, na przykład brzydkich słów. A Regulaminu budowy (załącznik nr 2) się zestrachał .
***
W ten sposób po raz pierwszy częściowo i szczęśliwie przejściowo utraciliśmy wiarę w człowieka.
W ten sposób posiedliśmy wiarę w potęgę słowa. A konkretnie potęgę i zadziwiającą moc słów, złożonych z 24 175 znaków tekstu ze spacjami bez załączników. Nie wiemy, czy nas ustrzegły przed złym czy przegnały dobrego, jednak fakt, że miały moc, jest bezdyskusyjny.
W ten sposób uwierzyliśmy, że to jednak prawda, że ludzie znikają i jeśli nie zechcą, nikt nie potrafi ich odnaleźć.
***
Dół rewizyjny (glina) powoli naciekał wodą gruntową...
CDN
W odcinku 13 część B wystąpiły obydwa barranki2, sąsiad i sąsiadka (też obydwa), Pan A, Glina, 24 175 znaków Umowy, a także w epizodach Dół Rewizyjny. Na szczęście nie każdemu trzeba było zapłacić
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia