Barranków historia szaleństwa
Odcinek 13, część D
Z_ogłoszenie
czyli pokrętła droga do generała
***
Niektórych kandydatów na wykonawców poznajemy osobiście, jednak większość bierze udział i ginie w internetowych castingach, nie dając sobie szansy na zaprezentowanie tego, co w nich najlepsze. Pana B, Pana C i Pana D nie widzieliśmy na oczy. Zniknęliśmy ich sami, uznająć że oceny na przedstawionych świadectwach nie dopuszczają ich do egzaminu, albo sami się zniknęli, na przykład na wskutek pojawienia się bliźniaków bądź też zasłaniając się nimi (historia wciąż pełna jest białych plam ). Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle. Czy lepiej jest wiedzieć, że dostałeś w ciemnej ulicy w pysk od Pana B, który nie zarobił swoich 10 000 zł i z tego tytułu miał na przykład nieprzyjemności z żoną lub kolegami, czy też uznać taki wypadek za nieuzasadniony przejaw agresji przypadkowego osobnika z tytułu jego zapotrzebowania na rozładowanie wzbierających emocji.
Oczywiście nikt nikomu nie zrobił żadnej krzywdy. I - miejmy nadzieję - ów stan się utrzyma, zwłaszcza ż lista przyszłych, a nieznanych nam jeszcze wykonawców jest coraz krótsza. To tylko takie zawieszone w czasoprzestrzeni pytanie o skutki i konsekwencje anonimowości Internetu. Niby się nie znamy, ale znaleźć nas coraz łatwiej.
***
Pan D. także pochodził z ogłoszenia. Tak jak pan A (na literę B). Pan D sprawiał w mejlach i poprzez telefon ogromnie sympatyczne wrażenie, był młody, ale brzmiał kompetentnie, nie silił się na budowanie wizerunku fachowca, który zjadł dotąd co najmniej kilka kielni i wykończył niejedną betoniarkę, wręcz przeciwnie, rysował się obiecująco, ale bez zadęcia.
Pan D. pochodził spoza, a tymczasowo nie działał w naszym regionie. Ale szczerze zapraszał w swoje okolice, gdyż nie bał się konfrontacji swojej sztuki z czujnym okiem inwestora. Tyle że okolice były daleko. Ale sama przedstawiona oferta była kusząca. Bardzo kusząca.
Pan D. miał kilkakrotnie przybyć, ale w przybyciu przeszkadzały mu różne historie, w tym rodzinne. Głównie tłumaczył się, że żona. Potem zniknął. Gdy w końcu udało się doń dodzwonić wyjaśnił w krótkich słowach, iż właśnie urodziły mu się bliźniaki i niestety musi teraz pracować w miejscu stałego zamieszkania.
Nie wolno własnymi, egoistycznymi kaprysami gasić szczęścia domowego ogniska, w dodatku cudzego.
***
Pan E (tu kwestia litery zostanie utajniona) także pochodził z ogłoszenia. W mejlach przedstawił ogromny realizacyjny rozmach, możliwości swoich ekip itp. Pan E rozegrał jednak i przegrał sprawę inaczej - zanim jeszcze zaczęliśmy o czymkolwiek rozmawiać, zaprosił nas na jedną ze swoich budów. Zaiste, wiara w ślepotę oka laika jest niewyobrażalna. Brnęliśmy w błocie, by zobaczyć obiekt, w którym w wylanych schodach żaden nie miał choćby porównywalnej z innym wysokości, stopień nierówności położonych pustaków zdziwiłby nawet znającego się na budowaniu murów z klocków przedszkolaka, a inne niedoróbki wyskakiwały z różnych kątów i kusiły, by się z nimi bliżej zapoznać. Pan E mętnie tłumaczył, że przecież to dopiero jest wszystko w trakcie i póki jest w trakcie, to wszystko da się jeszcze poprawić, doszlifować i dopieścić.
Wracaliśmy mocno zdziwieni i absolutnie nieprzekonani do teorii ostatecznego doszlifowania. Jak doszlifować krzywo wylane nadproże? To ciekawe z technicznego punktu widzenia pytanie nie znalazło odpowiedzi. Chociaż nie, znalazło. Kilka miesięcy później, że pan E znalazł się na czarnej liście wykonawców Forum Muratora. Ktoś jednak wdepnął w to gówno.
***
Pan F nie pochodził z ogłoszenia. Skąd pochodził Pan F, źródła milczą, a pamięć, przez wzgląd na ewentualną dociekliwość służb podatkowych, woli nie wyciągać żadnych szczegółów, pozostawiając jedynie mglisty obraz powyciąganej, flanelowej koszuli z musowo wywiniętymi rękawami, drelichowych spodni i peta u warg.
- Bo ja szara strefa jestem - rzucił jeszcze przez telefon Pan F, aczkolwiek na pytanie, skąd mieliśmy ten telefon, świadek zasłonił się brakiem pamięci i pomrocznością jasną. - Pan przyjedzie, będę przy drodze stał, przy takiej budowie w J.
Stał. W powyciąganej, flanelowej koszuli, drelichowych spodniach i petem u warg. - Bo my tu z kuzynem i bratem się na zimę na przechowanie zatrudnili - tłumaczył. - Ale od wiosny możemy zacząć. Pan załatwiasz barak, sprzęty, materiały, a my robimy. Dobrze robimy, za 45 tysięcy zrobimy.
Pan F przekartkował projekt, nie poświęcając żadnej z kartek ani sekundy dłużej, niż było to konieczne. Czyli około sekundy. - To prosta sprawa, my z kuzynem i bratem nie takie budowali - międlił w ręku projekt.
- Czy może skserować panu najważniejsze elementy projektu? - pytamy dla zasady, choć czerwona lampka migocze jak wściekła, a alarmowy brzęczyk słychać chyba na kilometr.
- Już wszystko wiem - mówi Przydrożny Pan E. - Tylko barak niech pan załatwia.
I wrócił na to swoje przechowanie. Trzy razy jeszcze potem dzwonił, pytał, czy już wiemy, czy już mamy ten barak, bo oni też mają inne pytania, ale my byliśmy pierwsi, więc niby przywileje mamy. Miły był, naprawdę, sprawiał wrażenie fachowca, taki który przeczyta projekt w 30 sekund, bo przecież i tak wie, jak zbudować dom. Kiedy w końcu powiedzieliśmy, że chyba jednak nie, był wyraźnie zawiedziony. Sprawiliśmy mu przykrość. Bo w końcu nawet nie było baraka. Była przyczepa. Ale wcale nie jesteśmy pewni, co byłby lepsze.
***
Prawie Generał wmaszerował z polecenia. Kolegi, z którym pracuje pani Barrankowa. To ważne, gdyby radził źle, miałby tysiąckroć szans by dostać w ucho. I dostawał, ale z innych paragrafów.
Prawie Generał zbudował i sprzedał koledze dom w stanie surowym, a nawet zamkniętym, i ów dom sprawiał w tym stanie dobre wrażenie. Jako emerytowany mundurowy służb inżynieryjnych zbudował i sprzedał takich obiektów znacznie więcej. By szerzej stanąć na emeryckich, choć młodych jeszcze nogach, chciał zaistnieć także na rynku budów na zlecenie, pozwalających nie tracić potem czasu na poszukiwania klienta, po którym można się spodziewać wszystkiego najgorszego, choć oczywiście bywa on też miły.
Prawie Generał spodobał się nam. Uznaliśmy też, że proponowana przezeń formuła zatrudnienia go jako kogoś w rodzaju menedżera kontraktu - który załatwia ekipy, pilnuje ich, kupuje materiały, realizując jednocześnie sformułowany wcześniej wspólnie harmonogram i nie chcąc więcej, niż ustaliliśmy w kosztorysie stanowiącym załącznik (do umowy) numer 1 - bardzo nam odpowiada. Odpowiadała nam cena (choć zawsze mogła być niższa), odpowiadał też (mniej więcej) obiecywany termin przekazania nam SSO. Prawie Generał miał tylko wygrzebać z błota, w którym ugrzązł jakiś monumetalny fundament, prawie swoją ekipę. Chciał się z nią związać na dłużej, więc traktował ich po ludzku (błąd, wielki błąd!). Podpisaliśmy, nawet była pieczątka. Trzeba się było w końcu na coś się zdecydować.
***
Tymczasem Sąsiad ostatecznie pobrał paczkę górali, których dystrybucją zajmował się pobliski skład budowlany. Było ich dużo, byli krewcy, szybcy i weseli. Bardzo weseli. Na wygraną w tej rywalizacji raczej nie było szans. Góral może więcej. Prawie zawsze.
W odcinku listę płac podpisały tradycyjnie już barranki, sąsiad odebrał swoje w naturze, ponadto na plan udało się przemycić na szaro panów D., E. i F. Prawie Generał przyjechał sam ze swoją teczką i na starcie z ujmującym uśmiechem poprosił o zaliczkę.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia