Barranków historia szaleństwa
Odcinek 15
Sąsiedzi
czyli jak kupić kota w worku
***
Oderwana, choć nie do końca, od głównego nurtu historii opowieść odległa od naszej wsi o blisko 2000 kilometrów. Maleńka, wymierająca wioska Vrućica, w której z dawnej, i tak zapewne nieświetnej, przeszłości pozostało ledwie kilka zamieszkałych domów i opuszczone gospodarstwa, przy wąskiej, dziurawej drodze w jedną stronę, gdzieś w interiorze chorwackiego półwyspu Peljesac, który sam z siebie jest prawie na końcu świata. Zatrzymujemy się, by kupić domowe wino, które w tamtym regionie jest produkowane nieomal w każdym zakątku. W ogródku siedzi starszy mężczyzna, uśmiechamy się do siebie.
- Dober dan – staramy się posługiwać chorwackim na tyle, na ile jest to możliwe.
- Dober dan – słyszymy, by za moment popaść w osłupienie. – Warszawa? – pyta przedstawiciel lokalnej społeczności w jakimś swoim półwyspiarskim dialekcie, pokazując na naszą rejestrację. – Daleko?
- Prawie 1800 kilometrów – usiłujemy odpowiedzieć, choć przy dużych liczbach nasz prawie jak chorwacki język nieco na się plącze.
Ale wygląda na to, że się zrozumieliśmy.
- Daleko – odpowiada i wraca do upalnego letargu.
Trzeba być otwartym na ludzi, których spotykamy w życiu. Oczywiście bez przesady.
***
Historia odległa od naszej wsi o 1700 kilometrów. Apartament na chorwackim wybrzeżu, dwa stykające się ze sobą balkony. Na razie jest cisza, ale już niebawem się skończy, kiedy o północy wrócą sąsiedzi zza ściany. Głośni, w stanie wyraźnie wskazującym, porozumiewający się w trudno identyfikowalnym języku, który później rejestracja samochodu pozwoli zdiagnozować jako słoweński. Czar gorącej nocy, grającej cykadami, mieniącej się blaskiem światełek miejscowości na drugim brzegu zatoki gwałtownie pryska. Tubalny rechot panów o wyglądzie podstarzałych mafiosów z małego miasteczka (z całym szacunkiem dla ich pozostałych mieszkańców), chichot pań w wieku balzakowskim, impreza na całego, co chwila przewija się jedyne zrozumiałe słowo: „Napoleon”. Niechybnie wiąże się to z wyciąganymi tryumfalnie korkami od musującego wina. Mimowolne uczestnictwo w imprezie na sąsiednim balkonie jest irytujące, na szczęście krótkie szczeknięcie w języku naszych zachodnich sąsiadów nieco uspokaja rozbawionych braci (?) Słowian. W żadnym języku grzeczna prośba o ciszę nie brzmi tak znacząco i nie zawiera tylu brutalnych wręcz podtekstów.
Poranek wdziera się do naszego łóżka głosami nie znającymi regulacji głośności. Tu trudno powoływać się na ciszę nocną, choć pomaga trochę miażdżące spojrzenie pani Barrankowej znad porannej kawy. 65 euro za dobę z atrakcjami. Na szczęście po dwóch dniach wyjeżdżają. To jeden z wypadków, w których sąsiadów, zarówno tych dobrych, jak i tych irytujących i nie do zniesienia, kupuje się na ślepo, ale na chwilę. W dostrzegalnej przyszłości można się od nich uwolnić.
Kupując działkę, gramy w totolotka o dużą część życia. A tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na ustawienie tego rozdania.
***
Sąsiadów kupowaliśmy w ciemno. To jeden z najbardziej frustrujących elementów procesu stawania się ziemianami. Zwykle wiadomo, czy działka się nam podoba czy nie, czy okolica jest malownicza, czy jakieś stawy pochylają w niej ku sobie oblicza, czy też nie – to wszystko jest jasne i oczywiste jak mapa geodezyjna. O ile jednak nie kupujemy siedliska, gdzie do płota będzie co najmniej kilkaset metrów i kwestia tego, kto będzie żerował za nim nie stanowi już tak istotnego elementu budowy tożsamości ziemianina, o tyle w przypadku mniejszych areałów – i owszem. Ostatecznie sąsiadów kupuje się na dłużej, w niektórych przypadkach – co pokazuje powagę sytuacji – na zawsze. Co prawda można się przed nimi skryć w domu, ale przecież nie o to chodzi, by się chować we własnych czterech ścianach, skoro clou całej zabawy jest ogród i taras, miejsca do życia przez znaczącą część roku. Poza tym – w przypadku decyzji o zmianie środowiska miejskiego na wiejskie, i to naprawdę wiejskie, a nie takie sielsko miejskie, dobry sąsiad to skarb.
Niestety Posiadacz Ziemski, od którego nabywaliśmy nasz skrawek poletka, utajnił przyszłych sąsiadów. Prośby o ujawnienie ich tożsamości twardo odrzucał, obiecując jednak, że jak tylko podpiszemy akt notarialny i stosowne środki zostaną zarejestrowane na jego koncie, w pakiecie sprzeda nam także i te informacje. A na razie to on nie będzie im przeszkadzał. Działek było osiem, nie do końca było wiadomo, ile jest już sprzedanych, a ile nie, więc i niejasna była liczba potencjalnych współmieszkańców naszego przyszłego kondominium, któremu kilka miesięcy później, oczekując już z poznanymi sąsiadami przy winie na zakończenie upartej pory deszczowej i możliwe rozpoczęcie budowy, nadamy nazwę „Błota Residence”. Na razie jednak stres związany z kupowaniem ziemi wzmacniało pytanie: „Kim będą ONI”?
***
Onych okazało się dwóch. Pierwszych poznaliśmy jeszcze u notariusza. Byli przed nami, ale i trzy płoty dalej. Mieli jasno określony cel: podpisać co trzeba, zgarniać humus i tak dalej. Męża po cichu ochrzciliśmy mianem Sąsiada Dalszego. Motywatorem ich pospiesznych działań była widoczna ciąża przyszłej sąsiadki zza trzech płotów. Przeszli pierwszy test pozytywnie, aczkolwiek – co zrozumiałe - znacznie bardziej interesowali nas ci zza wspólnego płota. Bo to, że są, udało się ustalić na poziomie aktu notarialnego. Niestety – zgodnie z obietnicą Posiadacza Ziemskiego, który tracił kawałki swoich włości, aczkolwiek nie widać było po nim śladów zmartwienia - ci akurat mieli zostać odtajnieni w zamian za podpisy i stosowny przelew. Przelewu co prawda natychmiast obiecać nie mogliśmy, zasłaniając się procedurami bankowymi, ale ostatecznie podpisy zrobiły swoje. Wraz z paczką dokumentów dostaliśmy także adres mejlowy przyszłych sąsiadów zza wspólnego płota. Był to znaczący krok naprzód, jednak pytanie „Kim będą ONI” wciąż pozostawało dręcząco otwarte.
***
Napisaliśmy nieśmiało, że to my, zza płota (hmmm, zza miedzy bardziej, a właściwie to nawet nie wiadomo zza skąd, bo czy ktoś tak dokładnie w ogóle wie, gdzie się zaczyna i kończy nasza posiadłość?), i że dostaliśmy ten namiar, i że generalnie się cieszymy, i że może by się poznać i w ogóle. Brzmiało to strasznie oficjalnie, niezmiernie poważnie, mniej więcej tak:
OD: Barranki
DO: Przyszli Państwo Sąsiedzi
Dzień dobry
Właśnie kupiliśmy działkę i tą drogą chcielibyśmy jakoś nawiązać z Panem kontakt operacyjny:). Zwłaszcza że, jak wynika z planu działek, będziemy sąsiadami przez płot – co sprawia, że pewne działania być może lepiej byłoby uzgodnić lub wręcz podejmować wspólnie, żeby potem uniknąć losu Pawlaka i Kargula:). Bardzo prosimy więc o jakiś kontakt. Zależy nam na czasie, bo rozmaici znawcy tematu przekonują nas, że fundamenty najlepiej byłoby wylać jeszcze przed zimą, żeby na wiosnę zacząć budowę.
Barranki
Z tą przedzimą to naiwni byliśmy jak dzieci, trzeba przyznać. Zupełnie tak, jakby owe fundamenty to wylewało się z jakiejś prostej konewki albo innego nieskomplikowanego narzędzia. I niewiele poza nim było w ogóle do tego potrzebne. Ale – jak wiadomo, papier, a tym bardziej mejl, zniesie wszystko.
OD: Przyszli Państwo Sąsiedzi
DO: Barranki
Witam serdecznie;
Na samym początku zaproponuję ułatwienie komunikacji i rezygnację z PAN /PANI. Cieszę się, że napisaliście maila. Proponuję zorganizować wieczorek zapoznawczy. Dobre stosunki z sąsiadami to podstawa egzystencji na tym odludziu. Dla nas temat budowy też jest superważny i pilny. Proponuję spotkanie jutro. Czekam na kontakt, pozdrawiamy
Przyszli Sąsiedzi
OD: BARRANKI
DO: PRZYSZLI SĄSIEDZI
No to super – jesteśmy absolutnie za:) To znaczy za ułatwieniami komunikacyjnymi, wieczorkiem zapoznawczym tudzież budową stosunków dobrosąsiedzkich:).
Barranki
Ulżyło nam. Jakbyśmy wygrali milion w totolotka.
***
Jesień 2009 r.
OD: SĄSIADKA
DO: BARRANKI
Gratulacje z posiadania już przez dwa lata tak cudownych sąsiadów.
To oczywiste. Tak naprawdę to były minimum cztery miliony. Albo i więcej. Cóż, żeby wygrać, trzeba grać, nawet jeśli gra się za stawkę pożyczoną w obcej walucie.
***
Za oknem szalał listopad 2007 r. Sąsiad Dalszy ściągał humus.
---
W odcinku 15 wystąpiła Odległa historia, hałaśliwi Słoweńcy (finansowali się sami ), ponownie Posiadacz Ziemski, który nie chciał zakłócać spokoju, a także Mejl do sąsiadów (sprzedany w pakiecie) oraz Milion w totolutku (niestety tylko wirtualnie ). A szkoda, bo mógłby sfinansować produkcję wszystkich kolejnych odcinków...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia