Barranków historia szaleństwa
Odcinek 16
Izba na twarz
czyli jak wymyślić przyszłe życie
***
Trudno sobie wyobrazić, stojąc na kawałku zarośniętej usychającą nawłocią kawałku planety, że w miejscu, w którym teraz grzęźniemy w błocie, stanie kiedyś przepastna sofa, na której półleżąc będziemy patrzyć w trzepoczący delikatnie ogień w kominku. Zwłaszcza że i samo „kiedyś” mieści się pomiędzy cudowną wizją jak najszybszego, szczęśliwego i spokojnego życia na wsi a brutalną rzeczywistością, w której decydującą rolę odgrywa kolekcja licznych zer z ambitną cyfrą na początku. Jest listopad. Stojąc na kawałku zarośniętej usychającą nawłocią kawałku planety w ogóle trudno sobie wyobrazić cokolwiek, bo zimno, wieje od lasu i niespecjalnie można się skupić pod kapturem. Ale przecież to jest nasze miejsce, nasza sofa, nasz ogień...
***
Zapewne 99 procent populacji budowniczych zaczyna podobnie. Przeglądamy, wertujemy, porównujemy z zapałem i cudowną świeżością poszukiwacza, który wie, że cel jest blisko, studnia skarbów jest pełna. Potem entuzjazm opada. Penetrujemy wykopaliska z tysiącami wizualizacji i rzutów z coraz większą determinacją i narastającym przekonaniem, że to przecież niemożliwe, by pod różnymi nazwami pracowni architektonicznych, masowo tłoczących na rynek gotowe projekty, działał ten sam szalony gnom, któremu dano do ręki mazak, korektor i wyposażono w kserokopiarkę. Potem przychodzi zniechęcenie, przerywane porywami nadziei, że mazak i korektor pozwolą na tyle zmodyfikować to, co jest, by choć trochę przybliżyć się do tego co ma być.
***
Hola, hola - powiedzą ci, którzy budują domy z gotowych projektów. Przecież my budujemy domy z gotowych projektów, znaleźliśmy je, dopieściliśmy może nieco, i jesteśmy szczęśliwi. I nie spotkaliśmy żadnego gnoma z mazakiem, więc takie sugestie są zdecydowanie nie na miejscu. Widocznie to kwestia szczęścia.
***
Gotowe projekty to temat sam w sobie. Generalnie z roku na rok przybywa ciekawych propozycji. Dlatego wśród wielu nieomal od siebie nieodróżnialnych pojawiają się rodzynki, aczkolwiek zwykle - na przykład - akurat nie chcą się zmieścić na naszej działce. Zdarzają się architektoniczne ciekawostki, które, choć kuszą, to żadną miarą nie chcą udawać budynku parterowego z użytkowym poddaszem, a takie akurat widzimisie zapisała gmina w planie zagospodarowania przestrzennego. Mają dwa piętra i bezczelnie chichoczą. Bo choć gmina nie ma ani kilometra kanalizacji, ma za to Plan. Z naszego punktu widzenia wolimy szambo i Plan. Widok na las czuje się choć trochę bezpieczniejszy, choć – nie łudźmy się – ludzie są tylko ludźmi. Ostatecznie na jakiś kawałek Planu zawsze może się wylać kawa…
Gros projektów łączy jedno – umiarkowany funkcjonalizm. Trudno chociażby uwierzyć, by ktoś, wyprowadzając się z bloku, dobrowolnie godził się na kilkumetrowe pokoje na poddaszu, i to jeszcze pod skosami. Chyba że mentalna klitkowatość, którą nam zaszczepiono w trzypokojowych mieszkaniach ze ślepą kuchnią o powierzchni pięćdziesięciu kilku metrów kwadratowych wciąż paraliżuje i nie pozwala na oddech. W projektach często brakuje też dodatkowych pomieszczeń, dzięki którym łatwiej się funkcjonuje. Tak, jakby naprawdę nikt ani chwili się nie zastanawiał, jak się będzie żyło w takim miejscu. Zapewne dlatego powszechne jest przekonanie, że dopiero drugi lub trzeci dom są tymi dla nas, bo wtedy mamy już własne doświadczenia i obserwacje, a nie tylko mami nas ciekawy wygląd elewacji północno-wschodniej. I jeszcze tej od ogrodu. Normalnie cudo.
***
Nie mieliśmy zbyt wielu znajomych z domem. Ale kiedy zapadła decyzja, że budujemy, wybuchło gwałtownie uczucie do tych, którzy mieli. Ciekawe, jak życiowe decyzje determinują aktywność towarzyską. Nie, nie zapraszaliśmy ich częściej do siebie, bo niby po co, bardzo chętnie za to dawaliśmy się zapraszać. Oczywiście żeby pogadać, też, ale tak naprawdę cel był jeden. Chodzić po ich domach i wyobrażać sobie życie. Nie, nie ich, nie przesadzajmy z odzieraniem wszystkiego i wszystkich z ostatnich szmatek prywatności. Staraliśmy się wyobrazić sobie nasze życie w przestrzeni większej niż dwa pokoje. Dlatego staraliśmy się śledzić szlaki wędrówek domowników, rozkłady pomieszczeń, ich lokalizację, dostępność z różnych miejsc, ewentualnie czego brakuje, a mogłoby się na przykład dać wcisnąć gdzieś pod schodami… A przy okazji staraliśmy się być choć trochę towarzyscy.
***
- Dom ma być funkcjonalny. A poza tym ma nam się podobać i być biały – przedstawiła kierunkowo zasady gry pani Barrankowa.
W sumie, o czym my mówimy. Wszak w naszym stanie posiadania znajdował się projekt domu, co więcej, na pierwszy, drugi i nawet trzeci rzut oka uznaliśmy, że bardzo nam się podoba, że czegoś takiego szukaliśmy, a tu proszę, spadło nam z nieba. No i projektował go sąsiad zza płota.
Problem w tym, że im dokładniej definiowaliśmy kwestię naszego rozumienia przymiotnika „funkcjonalny”, tym większy mieliśmy problem. Bo choć dalej elewacja ogrodowa i ta od wschodu budziły w nas miłe emocje, to projekt wnętrza jakby gasł w oczach. Byliśmy coraz bardziej pewni, że nie da się wpisać naszej wizji w to, co już zostało narysowane, bo wtedy wszystko się rozpadnie. Gdzieś po miesiącu wertowania przed snem zdobycznej księgi z rzutami i wizualizacjami znaleźliśmy się przed ścianą. Trójwarstwową, z okładziną klinkierową. Jak cudnie.
***
- A w ogóle, to jest za duży – znaleźliśmy wygodne wytłumaczenie, odkładając ostatecznie projekt do specjalnego koszyka, do którego trafiały inwestycyjne relikwie.
Obecny dom jest tylko ciut od niego większy.
***
Spróbowaliśmy wymyślić nasze nowe życie. Jak będziemy chodzić z zakupami, gdzie powinna być kuchnia i jadalnia, by z salonu było widać tylko tę drugą. Ostatecznie nie każdy gość musi pani barrankowej zaglądać z kanapy do garów. A kto zechce, to i tak przyjdzie (czyli większość). Wiedzieliśmy, że chcemy dużą spiżarnię, która dziś dojrzała wręcz do roli „brudnej kuchni” i przyjęła w swe progi lodówkę, uwalniając miejsce na dodatkowe atrakcje w kuchni. Zastanawialiśmy się nad wygodną pracą w domu i wieszaniem prania. Koegzystencja z rozstawioną w pokoju wielożyłkową suszarką jest przeżyciem rodem z dowcipu o Mosze, rabim i kozie. Kiedy znikała, zachwyt nie chciał minąć. Aż do następnego prania.
A na koniec wymyśliłem saunę. A co. Przyjaciele właśnie zainstalowali. W mróz.
***
Zimą 2007 r. otworzyliśmy kolejny front walki z gotowcami. Tym razem była to kampania wewnętrzna, skupiona na analizie rzutów. Nikt ich nie zliczy, bo i po co? W końcu zdesperowany gnom, ten od przerabiania projektów typowych na inne projekty typowe, wcisnął nam do ręki flamaster. Postanowiliśmy skonsultować z przyszłym sąsiadem nasze niewielkie zmiany w potencjalnej przestrzeni do życia.
OD: Barranek
DO: Przyszły Sąsiad
Sąsiedzie. Postarałem się narysować sugerowane zmiany. Teraz powiem, co tam widać:
1. wysunięcie obrysu w stronę południową (nasze pole) o ok. 1 metr, max 1,5 metra.
2. przesunięta, przejściowa spiżarnia między wiatrołapem a kuchnią
3. kuchnia przeniesiona w miejsce spiżarni.
4. powiększona łazienka na dole, tak do 4-4,5 mkw.
5. schody, nie lane, raczej jakaś lżejsza konstrukcja.
GÓRA:
proporcjonalnie powiększona zgodnie z ruchem parteru. W pralni-suszarni za łazienką w kątku sauna sucha.
ELEWACJE:
Zdecydowanie unowocześniamy. Wszelkie kamienne okładziny wyrzucamy, wstawiamy tam, gdzie się wysokie okna z żaluzją plus tam, gdzie to ma uzasadnienie – okładziny drewniane.
Takie tam drobiazgi.
OD: Przyszły Sąsiad
DO: Barranek
Sąsiedzie, przerobienie tego projektu do waszych wymagań to kilka tysięcy złotych. Według mnie lepiej zrobić to wszystko od nowa.
Zaczęliśmy od nowa.
OD: Przyszły Sąsiad
DO: Barranek
Dokończ hasło
wino bułgarskie.............
Praca paliła się nam w rękach.
***
Paliła się, bo chcieliśmy zacząć wiosną. Po dwóch miesiącach konsultacji, przepychanek słownych, burczenia przekleństw pod nosem, zbijania tłumaczeń, że się nie da, lekkich modyfikacji wizji przyszłego życia, bąkania, że coś takiego to zupełnie nie przejdzie, 22 lutego 2008 r. o godzinie 14.55 nadszedł mejlem gotowy projekt. Potem i tak go nieco zmodyfikowaliśmy podczas budowy, ale zyskaliśmy solidną podstawę na nasz grunt.
Generalnie projekt powstał zbiorowym wysiłkiem. W ten sposób często rodzą się słuszne idee. Tego przynajmniej będziemy się trzymać, choć tak naprawdę już teraz wiemy, bo mogliśmy sprawdzić, jak działają idee gdy wcieli się je w życie, że niektóre kwestie można było rozwiązać lepiej. Ale zostawmy to trzeciemu domowi. Ale tak naprawdę już ten broni się zupełnie nieźle.
Na zbiorowy wysiłek złożyła się wielowariantowa, dynamicznie labilna koncepcja, i sąsiad. I jeszcze wino, sporo wina. Powstał papierowy dom, rozrysowany na wiele elementów, przekrojów, wyliczanych obciążeń, rozliczeń materiałowych. To był mały krok dla ludzkości, ale wielki krok dla barranków...
W odcin wyst XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
eć, p
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
sąs XXXXXXXXXXXXXXXXXXx i XXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
wał korektorem...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia