opowieści magmi
Działką, którą nabyliśmy w 2001 roku, była działką nieuzbrojoną.
Byliśmy tego oczywiście świadomi i fakt ten wyzyskaliśmy jak się dało negocjując jej cenę. Niemniej obecnie, bogatsza o doświadczenie, stwierdzam, że brak uzbrojenia jest wyzwaniem rzucanym przez los duchom awanturniczym, natomiast u ludzi spokojnych może stać się powodem nerwowych tików oraz nawracających koszmarów sennych.
Prąd nam się upiekł - jakoś tam, mimochodem, nie wiedzieć kiedy zakład energetyczny postawił na początku ulicy transformator (o ile godzi się nazwać ulicą koryto w glinie wypełnione tłuczniem, zwolna przez sprzęt ciężki rozjeżdżane na bagno), a do listopada tego roku obiecał solennie wykonać podziemną linię kablową tudzież skrzynki.
Ale już z wodą tak łatwo nie poszło. Najbliższy wodociąg kończył się około 600m od naszych działek. Gmina w uprzejmych słowach odmówiła partycypacji w kosztach, tłumacząc się zawile nawałem innych ważnych inwestycji. Jasne było, że jeśli chcemy mieć wodę, to albo należy wykopać sobie własną studnię, albo wraz z sąsiadami wysupłać pieniążki na pół kilometra wodociągu i do tego we własnym zakresie zorganizować jego budowę.
Spotykaliśmy się z sąsiadami przez rok na licznych zebraniach, poznając się dzięki temu całkiem dobrze, a sprawa wodociągu pełzła powoli do przodu.
Najlepszą ofertę wykonania inwestycji złożyło... przedsiębiorstwo wodociągów, które równocześnie wyraziło gorącą chęć przejęcia na własność (oczywiście nieodpłatnie) naszego wodociągu, gdy tylko go za nasze pieniądze wybuduje... Propozycja genialnie bezczelna, ale zgodzilibyśmy sie na to (bo kto jest właścicielem wodociągu, ten odpowiada za jego stan techniczny), gdyby nie fakt, że nie wszystkie działki mają jeszcze swoich właścicieli, a po oddaniu sieci w ręce przedsiębiorstwa szanse na odzyskanie jakichkolwiek pieniędzy od przyszłych dodatkowych użytkowników zmalałyby do zera.
Należało podjąć jakąś decyzję, przy czym oczywiście każdy z sąsiadów miał swoje własne zdanie o tym , jak należy rozwiązać problem. Podtrzymując zatem najlepsze tradycje sejmików szlacheckich, wszyscy ze wszystkimi pokłócili się popisowo w gabinecie dyrektora przedsiębiorstwa wodociągów, gdzie zgromadzili się w celu podpisania umowy - do czego w związku z tym nie doszło. Po czym, przetrawiwszy przez kilka następych dni w zaciszu domowym całą sprawę, oraz doszedłszy do jedynie słusznego wniosku, że woda jednak by się przydała, wszyscy spotkali się po raz kolejny, uzgodnili stanowisko, wyzbyli się uraz i podpisali umowę.
Wodociąg już jest, co napawa mnie głębokim optymizmem i wiarą w ludzi oraz w możliwości znajdywania rozwiązań w sytuacjach konfliktowych.
Niemniej, jestem nieco zestresowana, bo teraz na pierwszy plan wysunął się gaz. Którego też nie ma. Który też trzeba by pociągnąc, bo inaczej przyjdzie nam ostatni grosz wysupłać na ciekły propan. Trzeba to znowu zrobić wespół-wzespół z sąsiadami. I ta perspektywa nieco mnie przeraża.
c.d.n.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia