opowieści magmi
Ciężkie jest życie perfekcjonisty. Perfekcjonista to taka osoba, która nieustannie w pocie czoła tworzy - i próbuje wprowadzać w życie - swoją idealną wizję świata. Zaś świat stawia opór.
Nie należy mylić perfekcjonisty z pedantem - ten drugi nie TWORZY, lecz usiłuje UTRZYMAĆ rzeczy w stanie idealnym. Perfekcjonista zaś z reguły jest bałaganiarzem, bo nie ma czasu na rzeczy które już są - one go tylko irytują i odrywają od radosnej twórczości.
Gdy perfekcjonista zabiera się za budowę, w jego głowie rozwija się i dojrzewa wizja domu idealnego (oczywiście subiektywnie idealnego), wypieszczona, wychuchana, wycyzelowana dłutkiem wyobraźni. Potem perfekcjonista wkracza w fazę realizacji i natychmiast uderza rozmarzonym czółkiem w twardy korpus rzeczywistości.
Właśnie ten bolesny moment nastąpił teraz w moim życiu. Od półtora roku, siedząc w naszym zabałaganionym mieszkanku (patrz definicja perfekcjonisty powyżej), tworzę w swojej głowie i na setkach kartek papieru koncepcję naszego domu doskonałego. Pierwsze przykre kompromisy mam już za sobą - pewne detale (niesłychanie ważne rzecz jasna), poległy na etapie przetwarzania koncepcji w projekt techniczy. Ach, te ograniczenia technicze! To jeden z głównych wrogów perfekcjonistów!
Teraz zaś, kiedy projekt wreszcie gotów, od dwóch miesięcy intensywnie myślę nad koncepcją kolorystyczną naszego domu (mąż zostawił mnie samą z tym problemem - po piewsze nie lubi się kłócić, po drugie jemu aż tak nie zależy na detalach, a po trzecie i najważniejsze, na ogół podoba mu się to co wymyślę). Koncepcja rysuje się coraz wyraźniej, właściwie wszystko mam już przemyślane i teraz nadeszła pora by wkroczyć w świat realny, czyli dobrać konkretne materiały.
Jest ciężko. Najgorszy jest klinkier (na cokół budynku i na kominy, i jeszcze, w bliżej nieokreślonej przyszłości, na ogrodzenie od ulicy). Oglądam próbki takie i owakie, już mi się wydawało że znalazłam to o co mi chodzi , ale ujrzawszy płot wykonany w całości z tej cegły, stwierdziłam z rozczarowaniem, że to zupełnie nie to!
Szukam więc dalej, mądrzejsza o refleksję, że trzeba zobaczyć większy kawał ściany, a nie tylko kawałeczek wystawki - ale to nie takie proste! Jak już zobaczę fajną cegłę na jakimś domu, to nie mam jak się dowiedzieć co to jest - albo jest to budynek użyteczności publicznej (kogo spytać???), albo właścicieli ni widu ni słychu, albo już dawno zapomnieli co murowali...
W pewnej hurtowni kazałam panu z obsługi taszczyć za sobą dachówkę i przykładać do murków wzorcowych z różnych cegieł. Pan mełł w ustach przekleństwa i w końcu nie wytrzymał: "Widzę, że pani nie zależy na jakości, tylko na kolorze!" Bardzo się zirytowałam: "Zależy mi na jednym i drugim, wybieram według koloru, bo zakładam, że bubli nie sprzedajecie." Pan zamknął buzię i nosił dachówkę dalej. Hi hi.
U każdego z dużych producentów klinkieru znalazłam swoją cegłę-faworytkę. I wiecie co? Jak zaczęłam sprawdzać te faworytki pod względem ceny, to okazało się, że trafiony-zatopiony, czyli w każdym przypadku jest to najdroższa - albo prawie - cegła z całej oferty.
To chyba jakiś spisek.
c.d.n.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia