opowieści magmi
Murłaty już leżą na swoim miejscu, a reszta więźby na razie na ziemi. Wreszcie coś się dzieje. Przywóz dachówki Szef Ekipy zarządził na przyszły tydzień, więc mam nadzieję że się chłopaki sprężą.
Tymczasem na froncie uzbrojeniowym trwa wymiana dokumentów między projektantem naszej współsąsiedzkiej kanalizacji i gazociągu a rozlicznymi urzędami.
Niestety, obie inwestycje leżą częściowo na terenie miasta, a częściowo na terenie gminy i wszystkie uzgodnienia musza być robione podwójnie. Zdawało mi się, że przy pozwoleniu na budowę domu jest dużo papierologii i biurokracji, ale to było NIC. Obecnie regularnie chodzę na pocztę i odbieram kolejne listy polecone z kolejnymi wnioskami, informacjami o wszczęciu postepowania, decyzjami, odwołaniami od decyzji itd. i coraz mniej rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi...
Niestety, równocześnie coraz bardziej męczy nas przeczucie, że do jesieni ani z kanalizacją, ani z gazociągiem nie zdążymy. Trzeba będzie zrobić szambo, a co gorsza, oswoić się powtórnie z wizją butli z propanem - przynajmniej na pierwszy rok. Jakie to przykre.
Jeszcze w temacie moich ogrodowych zakupów. Niedawno, będąc w parku chorzowskim na plenerowym spotkaniu towarzyskim odkryłam, że właśnie odbywa się tam wystawa ogrodnicza.
Zostawiłam Męża z Młodszym Dzieckiem w towarzystwie znajomych, a sama ze Starszym udałam się na łowy. Nabyłam klon Flamingo oraz wierzbę płaczącą zaszczepioną - ku mojej radości - na baaardzo długim pniu. Z tego entuzjazmu jakoś zapomniałam, że przybyliśmy do parku samochodem osobowym i w pełnym składzie.
Gdy mój mąż zobaczył mnie z doniczką w czułych objęciach i dwumetrowym kijem zwieńczonym kłębowiskiem zielonych witek nad głową, kolana się pod nim ugięły (na co zapewne w pewnym stopniu wpłynęło tych kilka butelek piwa, które zaliczył w międzyczasie).
Nie powiem, do samochodu nie było łatwo wsiąść. Klon - kurdupel, ale ta wierzba!
Podróż... Ja za kierownicą - więc luzik. Mąż, lekko znieczulony piwem, filozoficznie zniósł donicę między kolanami i pień na ramieniu. Najgorzej miały dzieci (jak zawsze! - jak powiedziało z pretensją Starsze Dziecko) - jechały całkowicie zaplątane w zielonej dżungli. Młodsze Dziecko, mimo moich mrożących krew żyłach wrzasków protestu, przez całą drogę do domu pracowicie wyłamywało wszystkie gałązki, które niebacznie weszły mu pod paluszki. Ale dojechaliśmy.
Wierzba będzie przy tarasie. Czekam niecierpliwie, żeby ją tam zasadzić...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia