opowieści magmi
Na polach żniwa. Słoneczko wreszcie sobie o nas przypomniało i w jego błogosławionym blasku złote zboża znikają, łan po łanie, w paszczach żarłocznych kombajnów, które to dziwo z nabożeństwem komtempluje nasze Młodsze Dziecko, jak zawsze zafascynowane każdą poruszającą się maszynerią. Starsze Dziecko ominęły atrakcje agrokulturalne, bo wysłalismy je tymczasem na kolonie nad morzem.
A na naszej posesji rewolucja. Z dnia na dzień zniknęły wielkie góry ziemi, z których widokiem zżyliśmy się już do tego stopnia, że aż trudno się do nagłej płaskości naszej działki przyzwyczaić.
A było to tak.
Po oprysku wykonanym dwa tygodnie temu, w piątek kikuty chwastów zostały skoszone tuż przy ziemi.
W sobotę zaś nadeszła pora na generalne porządki. Teren wprawdzie był już z grubsza sprzątnięty przez naszę Ekipę, ale wyniki nas nie zadowoliły - to znaczy ilość zapełnionych przez nich worków ze śmieciami była imponująca, ale stan działki nadal pozostawiał sporo do życzenia. No cóż. Nie można wymagać od człowieka działań przeciw jego naturze, a w naturze budowlańca leży bałaganienie, a nie sprzątanie.
Przez dwie godziny zbieraliśmy więc kawałki styropianu, worki plastikowe, słoiki, puszki, kawałki metalowej siatki zbrojeniowej i papiery wszelakiej maści. Uzbieralismy jeszcze osiem worków...
Po czym palikami i sznurkiem wytyczyliśmy taras.
A w poniedziałek wjechała na tyły naszego domu ogromna kopara. Miała być mała, ale mała była zajęta... Więc przysłali monstrum bardziej do budowy autostrad stworzone, niż do operowania w przydomowym ogrodzie. Miałam obawy, czy operator nie utrąci nam kawałka dachu, ale wnet okazało się, że z artystą mieliśmy do czynienia. Nie tylko dachu nie utrącił, nie tylko rozparcelował przepięknie w równiutkie czarne kopczyki, jeden przy drugim, cały nasz humus, ale przy tym udało mu się nie uszkodzić żadnego z moich, nieco przedwczesnie posadzonych i ledwo ponad powierzchnię ziemi wystających, krzaczków ozdobnych...
Odsłonięta w ten sposób pzred moimi oczami powierzchnia przyszłego ogrodu i zakres czekających nas prac nieco mnie spłoszyły. Ale tylko na chwilę. Pomoc już nadciągała.
Wczoraj na nasz teren wkroczył Pan Ogrodnik, nieco zbyt skromnie zwany przeze mnie Panem Kopaczem. Niemłody, chudy, żylasty człowiek o pomarszczonej twarzy opalonej na ciemny brąz. I wziął się do roboty. W ciągu jedengo dnia całkiem spory kawał ogrodu przekopał, wywlekając przy tym resztki chwastów, przegrabił i wyrównał do sznureczka. Sądzę, że w tym tempie całość zajmie mu najwyżej dwa tygodnie...
Ach, jak się cieszę! Mój mąż jeszcze o tym nie wie (dowie się, gdy wróci z kolejnej trzydniowej podróży służbowej), ale sobota zapowiada nam się pracowicie. Będziemy sadzić, zgodnie z wysmażonym przeze mnie w długie zimowe wieczory planem ogrodu, kolejne krzewy. A gdy Pan Ogrodnik upora się już ze wszystkimi czarnymi kopczykami, przyjdzie pora na trawnik. Już kupiłam nasiona.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia