opowieści magmi
Z wielkim trudem poruszam dziś kończynami. Całą sobotę i całą niedzielę od rana do wieczora spędziliśmy na przyspieszonym, praktyczym kursie ogrodnictwa.
W piątek w ramach czynności przygotowawczych zakupiliśmu: geowłókninę (120 mb szerokość 1,60), wąż ogrodowy (Tricotline, 50m - zgodnie z rozkazami doświadczonych rodzinnych ogrodników szerokim łukiem ominęliśmy kusząco tanie zielone węże, zezując na nie jednak z pewnym żalem płynącym ze sknerstwa) oraz całą baterię szybkozłączek.
Zahaczyliśmy też o szkółkę krzewów ozdobnych, gdzie nabyliśmy głóg dwuszyjkowy przepięknie upędzony na drzewko oraz dwa krzaki jaśminu. Jak zwykle był pewien problem z upchnięciem zielska do samochodu, ale ponieważ chwilowo mamy o jedno dziecko mniej niż zwykle, jakoś się udało.
W sobotę wywieźliśmy w kilku ratach na działkę wszystkie krzewy tłoczące się w donicach na naszym balkonie, jak również przygotowane dla nas rozsady z ogrodu moich rodziców.
Przytaszczyliśmy na teren działań taczki, szpadle, grabie i motykę oraz podłączony po krótkich zmaganiach wąż - nasze Młodsze Dziecko obserwowało te przygotowania z rosnącym zachwytem.
Po czym przywlekliśmy jeszcze geowłókninę. I rozpoczęliśmy radosną twórczość.
Geowłókninę rozkładaliśmy pasami wzdłuż płotu, przytrzaskując co metr kostkami granitowymi (przynajmniej się na coś przydadzą, bo na ułożenie ich w jakąś całość w najbliższej przyszłości nie ma widoków).
Następnie nacinaliśmy ją na krzyż i wykopywaliśmy dołek szpadlem. Z ziemi z dołka odsiewaliśmy wszelkie pozostałości kłączy perzu i sadziliśmy krzak, a Młodsze Dziecko przez następne kilka minut z wielkim zapałem go podlewało. Stan garderoby oraz stopień namoknięcia Młodszego Dziecka pogarszał się oczywiście z każdą posadzoną rośliną, za to gębulę miało coraz radośniejszą.
I tak do wieczora.
W niedzielę rano zaś odkryliśmy bolesną prawdę, że geowłóknina ma prawą i lewą stronę.
Odrycie to bardzo nas zasmuciło. Przez chwilę nawet mieliśmy pokusę, aby przymknąć na nie oko, ale nie dało się - na niektórych ułożonych przez nas pasach stały oczywiste kałuże wody (podczas gdy przez inne woda ładnie wsiąkła w grunt).
W związku z tym połowę niedzielnego przedpołudnia spędziliśmy na odwracaniu pasów geowłókniny na lewą stronę, co znacząco utrudniał fakt przytrzaśnięcia ich uprzednio granitem oraz obsadzenia krzakami.
Gdy już odwaliliśmy ten kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty, posadzenie reszty krzewów to była czysta poezja...
Niedzielnym wieczorem przywieźliśmy na działkę rodzinę (siostrę i szwagra), licząc na słowa otuchy i zachwytu dla naszej pracy. O, naiwności nasza!
Zamiast podziwiać nasze krzewy, skrytykowali dokumentnie technologię przygotowywania gruntu pod trawnik, którą stosuje nasz Pan Ogrodni-Kopacz. Trudno zlekceważyć porady kogoś, kto na poparcie swoich słów dysponuje własnoręcznie założonym trawnikiem, wywołującym opad szczęki u gości oraz ciężki stres u sąsiadów, ale z drugiej strony technologia zamienna, którą szwagrostwo sugerują, wymagałaby znacznie więcej pracy i czasu, niż w tej chwili możemy na ogród poświęcić. Rodzina więc odjechała, a my się pokłóciliśmy...
Nie mam pojęcia, co z tym trawnikiem będzie. To znaczy wiem. Albo dokończymy to co jest i wyjdzie bardziej pastwisko niż trawnik, albo spędzimy połowę urlopu (jeśli nie cały) na ciężkich robotach.
Budowa domu to sama radość, a ogród to już po prostu sielanka.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia