opowieści magmi
W sobotę, ku naszemu przerażeniu, w domu pojawił się dym.
Paliśmy intensywnie w kominku od czwartku, bo zimno się zrobiło, a piec gazowy jeszcze nie zainstalowany i CO nieczynne. Przez cały ten czas z instalacji rozprowadzenia ciepłego powietrza unosił się dziwny, wiercący w nosie zapach, ale tłumaczyliśmy to sobie "przepalaniem się" wkładu kominkowego i specjalnie się tym nie niepokoiliśmy.
Jednakże w sobotnie popołudnie w domu zrobiło się po protu siwo, o czym mąż zaraportował mi przez telefon głosem nieco spanikowanym. Ponieważ w kominku paliło się drewno, badanie przyczyn zadymienia z konieczności zostało odłożone o kilka godzin (do czasu wychłodzenia się wkładu do nieco przystępniejszej temperatury).
Mąż wrócił tymczasem do domu na obiad, przy którym snuliśmy mrożące krew w żyłach hipotezy na temat przyczyn pojawienia się dymu.
Oczywiście przyszła nam do głowy awaria komina, analogiczna do tej, która przydarzyła się niedawno Sąsiadowi, a także awaria wkładu kominkowego lub nieszczelność podłączenia rury odprowadzającej dym do komina...
Czy trzeba będzie rozbierać komin, czy kominek? Oto, jakie pytanie sobie zadawaliśmy, i sama nie wiem doprawdy, która z tych ewentualności wydawała mi się gorsza ("i to kusi, i to nęci", jak pisał poeta...). Jednakże ciągle tliła się w nas nadzieja (cóż za niestosowne wyrażenie w tych okolicznościach), że przyczyna zadymienia jest inna, bo smród, jaki się po domu rozchodził, ewidentnie nie był smrodem dymu z drewna, miał w sobie jakieś metaliczne zabarwienie.
Zaraz po obiedzie zatem mąż wraz z mom ojcem udali się na budowę z misją badawczą, zaopatrzeni w nieodzowne narzędzia (latarkę i lusterko). Po zdemontowaniu kratki nawiewowej nad wkładem i obejrzeniu czeluści kominkowych za pomocą wymienionego powyżej profesjonalnego sprzętu, źródło dymu zostało odnalezione.
Była nią zaginiona swego czasu aluminiowa taśma izolacyjna, o której kradzież niecnie podejrzewał innych obecnych w domu fachowców Pan Kafelkarz...
Przez cały czas taśma leżała na wkładzie (doprawdy nie wiem, jak można jej było tam nie zauważyć) i wypalała się po trochu (a właściwie przepalał się w niej klej i karton, bo samo aluminium tylko się podwędziło), produkując przy tym straszne ilości smrodu, dymu i pyłu w przewodach DGP.
Po wyjęciu z kominka tego, co z taśmy pozostało (dobrze, ze mój mąż ma takie długie ręce) trzeba więc było jeszcze przeprowadzić akcję odkurzania w rurach rozprowadzająych gorące powietrze. Mimo to, po rozpaleniu w kominku nadal unosi się z nich metaliczny pył... Trzeba poczekać, aż cały wyfrunie. Na szczęście z dymem koniec.
W cieniu tych dramatycznych wydarzeń pozostał dokonany przez Pana Stolarza montaż ościeżnic od drzwi wewnętrznych oraz rozpoczęta przeze mnie akcja malowania tychże, jak również działania porządkowe na działce polegające na skoszeniu trawnika, ułożenia stosu drewna i zlikwidowaniu śmietnika przed domem, i nawet powieszenie pierwszych lamp i karniszy....
Ciekawa rzecz: od kiedy rozpoczęliśmy etap wykończeniówki, dom robił się coraz bardziej "gotowy", coraz bardziej mieszkalny - a jednak ciągle była to budowa. I dopiero kilka dni temu, zupełnie nagle, wchodząc do środka zauważyłam, że nie jestem już na budowie. Jestem w domu, gotowym do zamieszkania.
Czemu akurat w tym momencie? I który to był moment?
Nie jestem pewna. Może zdecydowało wykończenie wszystkich podłóg na parterze i zniknięcie betonu z pola widzenia. A może powieszenie lampy na środku pokoju dziennego. A może po prostu był to efekt wielkiego sprzątania, które prawie udało nam się doprowadzić do końca, a po którym wreszcie nie mamy stosów śmieci w domu, a mamy za to mniej więcej czyste okna, mniej więcej czyste kafelki na ścianach i mniej więcej czyste podłogi...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia