dziennik Moiry
No, powoli wychodzimy z dołka. Sprawa z sąsiadami w miarę się unormowała. Sąsiad czuje się winny, psy dochodzą do zdrowia, a my powoli wychodzimy z szoku.
Nie będę męczyć was dalej sprawą piesko-sąsiedzką.
Pomęczę was wylewkami.
W piątek wracała z pracy w nastroju bardzo bojowym, juz szykowałam się do ataku, a tu nasz majster przylatuje z poziomicą i naskakuje: Proszę szefowo, proszę sprawdzić, że równo. Tym nadskakiwaniem i wyraźnym zaznaczeniem, że ja tutaj jestem szefem a nie mój mąż ujął mnie zupełnie. Więc nie było walki i rękoczynów.
Faktycznie robią równo. Posprawdzałam poziomicą co się dało i jest O.K.
Pomądrzyłam się jeszcze chwilę, ale w tonie kobiety zalotnej, i obie strony rozstały się zadowolone.
Mąż poczuł się tak zadowolony, że miał wypić pifko z chłopcami, ale coś mi się wydaje (jestem tego pewna), że pifko to było tylko zapitka.
Kiedy wrócił późno wieczorem bardzo starał się być trzeźwy. Na moje uwagi, że coś za bardzo się integruje z ekipą - stwierdził, że przecież to miejscowi, a z miejscowymi trzeba żyć dobrze. No cóż z takim argumentem nie ma co dyskutować.
W sobotę prace szły raźno. Dokupiliśmy kolejną tonę cementu i wyjechaliśmy na weekend. Wróciliśmy dopiero wczoraj około 8.
Chłopcy już nie robili, ale czatowali na męża przy płocie - celem wyrwania kolejnej stówy. Mi nie pokazują się na oczy, chyba że pracują. Na początku ustaliłam z nimi, że zapłatę dostaną jak zrobią całość. Ale oczywiście mąż ma miękie serce i tym sposobem w ciągu pięciu dni pracy wyrwali już około 500 zł. Zawsze podobno mają jakieś wytłumaczenie - a to imieniny żony, a to na chleb nie mają, więc mój biedny mężulek nie ma serca im odmówić. Oczywiście kasę trzymam ja więc przychodzi do mnie i wysłuchuje moich racji, a potem i tak wręcza im pieniądze. Dobra niech im będzie, chociaż ja bym wolała dostać raz a porządnie, niż przejadać (czytać: przepijać) pomalutku.
cdn.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia