Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
DRUGA WIECHA OPITA
Wczoraj spotkały mnie dwie miłe niespodzianki!
Pierwsza:
Rano poszłam do Wodociągów z zamiarem upomnienia się o obiecany do końca maja wodociąg. Najpierw wyciągnęłam od Pani Sekretarki namiary na fachowca, który zrobi nam projekt przyłącza, a następnie zażyczyłam sobie widzenia z kimś, kto odpowie mi na pytanie, co z naszą obiecaną wodą. Jak to mam w zwyczaju, zaczęłam grzecznie, acz stanowczo, gotowa w każdej chwili przejść do ataku. Tymczasem po ustaleniu, o którą działkę chodzi, usłyszałam, że mam już koło domu hydrant! Wprawdzie wody jeszcze nie ma, bo wykonali dopiero jeden odcinek (ten wzdłuż naszej uliczki), ale w najbliższych dniach będą kopali dalej! Zrobiłam duże oczy , bo na budowie byliśmy w sobotę i niczego takiego nie widzieliśmy, ale okazało się, że ten odcinek zrobili w poniedziałek! Ucieszyłam się, ale ostrożnie, bo postanowiłam wierzyć tylko swoim własnym oczom.
Druga:
Po południu poszłam oczywiście na budowę. Po drodze pogoniłam najbliższych sąsiadów, którzy też się budują, żeby powalczyli trochę z energetyką o szybsze podłączenie prądu. Sąsiadka wygląda no osobę, która umie powalczyć, więc może wspólnymi siłami. Mój małż odnosi duże sukcesy w urzędach pisząc do nich bardzo fachowe pisma prawniczym językiem, którego chyba najczęściej nie rozumieją (jest to język zbliżony do polskiego), więc na wszelki wypadek po kilku - kilkunastu (zależnie od osobniczej odporności) spełniają prośby w nich zawarte dla świętego spokoju.
Już z daleka zobaczyłam hydrant! Wbrew moim obawom stał sobie sensownie w rogu działki, a nie na środku podjazdu. Śliczny jest!
Po drugie zobaczyłam wiechę na balkonie! Nie, najpierw zobaczyłam balkon, którego w sobotę nie było. Z bliska zorientowałam się, że strop jest już wylany, a nad nim widać już trzy rzędy bloczków, przerwane tu i ówdzie pionowymi zbrojeniami.
Załadowałam pod wózek kanister na paliwo do agregatu (do tej pory poszło jakieś 90 litrów) i już miałam sobie iść, kiedy jeden z panów budowlańców krzyknął, że niedługo będzie można robić dach.
JAKI DACH???!!! Przecież dach miał być na koniec czerwca (zamówiliśmy więźbę i cieślę na ostatni tydzień czerwca)!!! Drugi raz tego dnia miałam oczy jak spodki . Zostało mi na tyle przytomności umysłu, żeby zadzwonić do małża, zbliżającego się właśnie busem do Niepołomic, żeby obrabował bankomat, wpadł do odpowiedniego sklepu po odpowiedni napój i spotkał się ze mną na stacji benzynowej w celu zatankowania wózka dziecinnego. Natychmiast po spotkaniu zastrzeliłam go nowinami, wysłałam z kanistrem i butelką do podlania wiechy na budowę, a sama pobiegłam na zebranie do szkoły. Po drodze upewniłam się, że kociak, którego "zamówiłam" pod presją ("Weźmie pani kotka? Bo właśnie się urodziły i mąż chce utopić ...") nie został utopiony.
Dostawę więźby udało się przyspieszyć, cieśla będzie wolny dopiero po 10 czerwca, szukamy na gwałt dekarza, który umie położyć dachówkę włóknisto-cementową. Mamy jednego na oku, ale posiały się namiary na niego, więc dzisiaj Andrzej odbędzie jeszcze niezaplanowaną wycieczkę za miasto do ludzi, którym układał dachówkę. No i dachówkę trzeba szybko zamawiać.
Wieczorem siedliśmy spokojnie i zapisaliśmy, co trzeba załatwić w najbliższych dniach. DUŻO TEGO!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia