Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
HISTORII CZĘŚĆ TRZECIA I OSTATNIA ZARAZEM
Cóż można napisać o czekaniu na zatwierdzenie i uprawomocnienie się planu zagospodarowania przestrzennego? Dłuuuuuuuuuuuuuugo to trwało i tyle!
Aż w końcu poszła po miasteczku fama: JEST!
Projekt juz prawie gotowy, materiał wybrany, wykonwca oczywisty - do boju!
Tylko tu się wtrąciło to drobne słówko "prawie". Projekt nie był gotowy tylko prawie gotowy, a mój ojciec (przypominam - architekt) właśnie pojechał do sanatorium! Oj pluliśmy sobie w brody, że nie upewniliśmy go wcześniej, że to już wersja ostateczna i niczego nie będziemy zmieniać, więc może ją spokojnie rysować "na czysto"! Kiedy wrócił z sanatorium, zabrał się za rysowanie w pośpiechu i w końcu wysłał nam gotowy projekt. Jeszcze zanim przesyłka dotarła zadzwonił, że nie ma w niej jakiegoś rysunku (którejś elewacji) i prześle ją osobno. Po rozpakowaniu okazało się, że nie tylko brakuje tego rysunku, ale w dodatku jeden jest z poprzedniej wersji projektu i rzuty nie zgadzają się z elewacją. Postanowiliśmy jednak nie czekać, tylko zanieść projekt taki, jaki był, a potem, nie czekając na wezwanie do uzupełnienia braków, podrzucić i wymienić rysunki. I tak najpierw musiałby swoje odleżeć w kolejce na półce.
I tak tez uczyniliśmy. Pewnego dnia wpadłam do odpowiedniego pokoju w urzędzie na 15 minut przed jego zamknięciem. Z tego pośpiechu nie zdążyłam się zastanowić, co nas może tam czekać i odpowiednio nastawić na spotkanie z URZĘDNIKIEM. Tak sobie wpadłam z pokaźnym stosem teczek i papierków i usiadłam. Po chwili dotarł Andrzej holując za sobą nasze trzy córki.
Miła pani zadzwoniła gdzieś i kazała poczekać. No to sobie beztrosko czekaliśmy.
Atmosfera beztroski ulotniła się po chwili, gdy do pokoju wsunął się ... JASZCZUR. Jaszczur był bez wątpienia płci żeńskiej, ale określenie "jaszczurka" do niego nie pasuje zupełnie (lubię jaszczurki). To było coś pomiędzy waranem z Komodo a Bazyliszkiem.
Jaszczur popatrzył na nas z dezaprobatą i wziął w łapę projekt. Przez chwilę przeglądał go z rosnącym obrzydzeniem. (Tu się należy wyjaśnienie - zapewne jest to jeden z ostatnich projektów wykonanych odręcznie, a nie na komputerze - może nawet z tego powodu będzie miał wartość muzealną. Mój ojciec po prostu nie ma komputera i nie odczuwa potrzeby posiadania go.)
A potem Jaszczur otworzył paszczę i zasyczał. Z potoku syków można było wyłonić słowa: ubogi, sierocy, byle jaki, kto to rysował, pewnie ktoś bez uprawnień rysował a architekt tylko podbił. Zatkało nas! Po chwili zaczęliśmy się domagać jakichś konkretów, bo powtarzane z upodobaniem przez Jaszczura słowa "ubogi" i "sierocy" niewiele nam mówiły. Niestety konkretów się nie doczekaliśmy. Jaszczur odsyłał nas do przepisów, w których jest napisane, co powinien zawierać projekt. Najkonkretniejszymi zarzutami były pretensje, że opis jest za krótki (ale czego w nim brakuje już się nie dowiedzieliśmy), że na planie zagospodarowania terenu nie ma drzewek, a w ogóle to mógłby byc kolorowy i, ze pieczątki i podpisy wykonawców projektu na stronie tytułowej powinny być w dwóch miejscach. Co najciekawsze, Jaszczur nie zauważył wcale braku tego rysunku elewacji ani niezgodności drugiej elewacji z rzutami.
Pewnie, gdyby nie świadomość, że projekt rzeczywiście nie jest kompletny, uparlibyśmy się, żeby został przyjęty i poczekalibyśmy na normalne wezwanie do uzupełnienia braków. Niestety nie mieliśmy czystego sumienia, więc zabraliśmy projekt i wyszliśmy z nory Jaszczura.
Kilka dni później ojciec przyjechał do Niepołomic, przywożąc brakujące rysunki. Już tu na miejsu pokolorowaliśmy plany zagospodarowania terenu kredkami, a ojciec dorysował drzewka (planowane, bo istniejących juz brzózek nie ma nigdzie w ewidencji). Opisy mieliśmy w komputerze, więc dodanie kilku zdań i wydrukowanie wszystkiego jeszcze raz większą czcionką nie było problemem. Potem jeszcze trzeba było jechać do projektanta instalacji elektrycznej, zeby się podbił i podpisal w tym drugim miejscu.
Tak poprawiony i "wzbogacony" projekt zyskał aprobatę Jaszczura i został przyjęty.
Trochę ponad miesiąc później dostaliśmy pozwolenie na budowę.
I tutaj, trzeba przyznać, my zawaliliśmy. Za późno zaczęliśmy się starać o utwardzenie drogi. Tak nas zajęły przeboje z projektem, a póxniej popadliśmy w taki błogostan, kiedy już projekt został pryjęty, że nas zupełnie zamroczyło. W efekcie, kiedy droga została nam obiecena przez samego Burmistrza, było juz za późno na jej wykonanie, bo leżał śnieg.
A, co było potem, juz napisałam.
I NA TYM HISTORIA SIĘ KOŃCZY
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia