Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
PRACOWITY TYDZIEŃ ZA NAMI
Aż się zdziwiałam, że tylko na drugą stronę spadłam. Chyba inni też nie mają czasu pisać.
Dawno się nie odzywałam, bo po prostu nie miałam czasu.
A w tych górkach, o których wspomniałam poprzednio, to nam tak dolało, że lepiej nie mogło! Na łysym szczycie góry mijaliśmy się z burzą!!! Pioruny biły ze wszystkich stron, a my kicaliśmy jak przerażone zające! Najmłodsza, przytulona do taty w nosidełku, powtarzała tylko: boję się gurzy! Średnia, mimo przerażenia, dzielnie biegła z tatą za rękę. Najstarsza, najbardziej świadoma zagrożenia, biegła nie przestając powtarzać: po co myśmy pojechali w te góry, trzeba było iść na basen, ja już nigdy w góry nie pójdę, jak będzie burza ... Ja biegłam z duszą na ramieniu, sercem w gardle i przydeptując wyplute płucka, ciągnąc za sobą spanikowaną psicę, która co chwila próbowała mi wskoczyć na plecy. Dzieci potem przeżywały to przez kilka dni. Ja też.
Wracając do meritum, czyli na budowę:
W poniedziałek rano zadzwonił do mnie cieśla. Pognałam na budowę (autem). Przede wszystkim zapytał, czy mamy gwoździe, śruby i papę, a ja zrobiłam wielkie oczy. On był przekonany, że my się sami domyślimy ile i czego będzie potrzebował i zaopatrzymy go w niezbędne przedmioty. Wytłumaczyłam mu, że, niestety, to jest nasz pierwszy budowany dom i obiecałam, że przy następnym sie poprawimy. Tymczasem wysłałam go do składu budowlanego na zakupy. Pojechał tam, choć bez zachwytu.
Pokazałam, gdzie jest agregat i uświadomiłam sobie z przerażeniem, że nie pamiętam, jak się go uruchamia. Zapytałam więc, czy instrukcja jest potrzebna. Na szczęście okazało się, że z agregatem poradzili sobie sami. Za to cieśla zażyczył sobie jeszcze kilku rysunków, co zapewniło mi odrobinę rozrywki tego dnia. Potem juz wszystko potoczyło się gładko: szkoła, przedszkole, ksero, budowa, zakupy, dom (to już na piechotkę, bo wolę chodzić, niż jeździć i co chwilę wyjmowac dzieci z fotelików, wkładać zapinać i znów wyjmować), budowa, przedszkole, dom, ufff.
A dom wieczorem wyglądał tak:
http://img397.imageshack.us/img397/9899/264190606dachpo1dniu0sm.jpg
http://img397.imageshack.us/img397/8881/210406dachpo1dniu1wl.jpg
Tegoż dnia jeszcze na budowie pojawili się WW (Wujek Wykonawca - gwoli przypomnienia) oraz kierbud, coby rzucić fachowym okiem na poczynania cieśli.
We wtorek cieśla zakończył stawainie szkieletu dachu (nie zrobił wiechy !) i ustąpił pola murarzom. niestety jakoś nie miałam czasu wybrać się na budowę z aparatem, więc ten etap nie został uwieczniony.
Na odjezdne powiedział, kiedy NIE przyjedzie kontynuować (w przyszłym tygodniu), niestety nie chciał powiedzieć, kiedy PRZYJEDZIE. Zaraz po niedzieli zaczniemy go dręczyć telefonami, bo jakoś nie mamy ochoty znowu przez dłuższy czas patrzyć, jak nam budowa stoi. Faktem jest, że, gdyby od tego denerwującego miesiąca nicniedziania odjąć 2 tygodnie na wiązanie betonu i tydzień na deszcze, to zmarnowany został tylko tydzień, a to już łatwiej znieść.
W środę budowa odpoczywała, a w czwartek bo boju ruszyli murarze. Zaczęło się od telefonu od kierbuda, który zażyczył sobie poznać dokładne wymiary okien strychu (właśnie piechotką podążałam w stronę przedszkola) oraz poinformował, że benzynka w agregacie wyschła. Szukanie wymiarów okien zrzuciłam na Andrzeja, który ma w swoim SPECJALNYM ZESZYCIE wszystko (no, prawie wszystko, bo tego akurat nie miał, ale i tak sobie poradził), za to benzynka była niewątpliwie moim zadaniem. Przedszkole, dom (kanistra nie woziłam na co dzień pod wózkiem), bankomat, stacja benzynowa, budowa (samochodu nie miałam tego dnia, więc wiozłam piaszczystą drogą pod wózkiem - spacerówką o małych kółkach pełny kanister - 12 ltrów paliwa). Do tego żar z nieba - mam nadzieję, że chociaż trochę schudnę dzięki tej budowie!
Murarze spędzili na budowie czwartek i piątek, tymczasem my szukaliśmy cegieł klinkierowych w kolorze antracytowym. I znalazły się. Właśnie dzisiaj nasza biedna Felusia dostarczyła je w ilości 150 sztuk z Krakowa. Trochę jej się przy tym kółka schowały, ale przeżyła ten wysiłek. Wspólnymi siłami całej rodzinki rozładowaliśmy to na budowie.
A dzisiaj nasz domek wyglądał tak:
http://img101.imageshack.us/img101/4825/240606domzeszkieletemdachu6nu.jpg
Przed domem Felusia po rozładowaniu.
http://img383.imageshack.us/img383/6154/magoiklinkier5hn.jpg
A to najmłodsza pomocnica i klinkier.
http://img383.imageshack.us/img383/1548/240606poddasze6gj.jpg
http://img45.imageshack.us/img45/2808/240606szkieletdachu9gl.jpg
http://img45.imageshack.us/img45/3662/240606zpoddasza7si.jpg
Jeszcze w piątek zadzwonili do mnie z Euronitu składając propozycję, która chyba powinna mnie zachwycić: mogą mi przywieźć dachówki za godzinkę, zamiast w poniedziałek! O dziwo ta propozycja mnie nie zachwyciła. Nadeszła w momencie, kiedy właśnie pakowałam do samochodu miednicę z naręczami kwiatów (pracowicie wiązanych do drugiej w nocy w bukiety), stosy bombonierek i trzy córki wystrojone odpowiednio do okazji. Zgodnie ze starannie przygotowanym planem, miałam godnie reprezentować samą siebie i dwie Rady Rodziców (w dwóch placówkach oświatowych) jednocześnie. Na szczęście w przedszkolu ograniczyło się to do skierowania córki do odpowiednich pań (tych majmilszych i najukochańszych) z odpowiednimi prezentami. W szkole trzeba już było wysłuchać licznych przemówień, które miały wprowadzić dzieci w atmosferę wakacji, dokończyć układanie bukietów i wreszcie przejść do klasy na rozdanie świadectw i właściwe pożegnanie z paniami.
A dachówki przywiozą w poniedziałek. Sama będę musiała je przyjąć, oglądnąć zaakceptować ich stan i ilość lub nie! Taka odpowiedzialność! I jeszcze załatwić, żeby od razu wylądowały na górze odpowiednio rozłożone na stropie! Jak ja to zrobię z dzidkiem plączącym się pod nogami? Jakoś zrobię.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia