Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Trzeci raz zabieram się do opisywania kolejnych przygód budowlanych.
W poniedzialek bladym switem (o 6.30!) obudził mnie telefon od Kierbuda. Okazało się, że budowa stoi, bo zabrakło paliwa do agregatu. Bezskutecznie usiłując udawać, że mówię dziarskim głosem i w ogóle nie jestem zaspana, obiecałam, że za moment paliwo dostarczę. Na szczęście w bagażniku mieliśmy przywieziony w niedzielę z Krakowa zapas tańszego niż w Niepołomkach paliwa. 10 minut później usiłowałam jakoś dotrzeć do najstarszej córki z informacją dokąd i po co jadę, żeby mogła uspokoić młodsze siostry, gdyby się obudziły pod moją nieobecność. Wyszłam z domu nie mając pewności, że będzie pamiętała tę rozmowę, bo wyglądała mało przytomnie.
Załadowałam jeszcze kilka pięciolitrowych butelek mineralnej i chwilę później byłam na budowie. Okazało się, że tym razem zawalił Kierbud, bo paliwa zabrakło już w piątek koło południa, a on zapomniał do nas zadzwonić.
Oczywiście po powrocie zastałam wszystkie trzy dziewczyny pogrążone w głębokim śnie.
Czekałam na telefon z Euronitu. Miałam nadzieję, że przyjadą zanim stojący na podjeździe samochód znajdzie się w pełnym słońcu. Niestety, samochód im się popsuł i dostawa miała nadjechać dopiero po południu. Tymczasem nasza Felusia szybko zamieniała się w piekarnik, mimo pootwieranych okien. Szaleńcza myśl, żeby wjechać nią do garażu, nawet nie przemknęła mi przez głowę. Ważne, żeby znać swoje możliwości.
Wreszcie telefon od kierowcy z Euronitu z prośbą o naprowadzenie. Będzie za półtorej godzinki, może trochę mniej. I był!
Zabrałam jedną z córek, bo pozostawienie wszystkich trzech w domu mogłoby wywołać u mnie przedwczesną siwiznę. Mobilnym piekarnikiem ruszyłam na budowę, zgarniając po drodze kierowcę czekającego w umówionym miejscu.
Na naszej pięknej drodze spotkałam na wpół upieczonych budowlańców, którzy uciekali już przed słońcem. W tej sytuacji rozgrzeszyłam się z układania palet z dachówkami na stropie. W końcu sama tych palet z balkonu do środka nie przetargam, a kierowca dźwigiem pod szkieletem dachu niewiele mógłby zdziałać.
Uplasowałam się w głębokim cieniu i z okna podejrzliwym wzrokiem obserwowałam rozładunek. Trzeba przyznać, że kierowca sprawnie sobie poczynał. Wytypowałam jedną paletę, którą uznałam za najbrutalniej potraktowaną i, gdy przestało mi juz grozić wbicie w ziemię przez spadajace z dźwigu paczki dachówek, rzuciłam się do oglądania jej zawartości. Oglądnęłam z bliska, obmacałam, nieomal obwąchałam i ... znalazłam!!! Znalazłam jedną pękniętą dachówkę! Pozostałe palety potraktowałam podobnie, co kierowca zniósł ze stoickim spokojem. Kiedy już zakończyłam swoje poczynania, podszedł i pokazał list przewozowy, wyliczając, ile paczek powinien dostarczyć. Szybko przeliczyłam paczki - zgadzało się. Dachówki wentylacyjne i gąsiory policzyłam już wcześniej, ale teraz zrobiliśmy to jeszcze raz komisyjnie. Wszystko było ok. Poinformowałam go z satysfakcją, że jedna dachówka jest pęknięta, ale okazało się, że w transporcie mam 17 sztuk gratis przeznaczonych na stłuczki. No to podpisałam, że wszystko dotarło i pogadaliśmy sobie chwilę o dachach, budowach i pogodzie.
Ledwie wróciłam do domu (zabierając po drodze Andrzeja, który właśnie wrócił busem z Krakowa), przyjechał facet z Akordu z resztą akcesoriów, które mieliśmy zamiar przechować w garażu, żeby nie dostały nóg. Niestety nie był to jedyny cel jego przyjazdu - nic za darmo - trzeba było zapłacić za dachówki i resztę.
We wtorek też jakoś temperetura nie zachęcała do wychodzenia z domu. Wprawdzie było w nim gorąco i duszno, jednak po wyjściu na podwórko i powrocie, szybko doszłam do wniosku, że w domu panuje miły chłodek. Niestety nie dane mi było rozkoszować się nim, bo sielankę zakłócił telefon od Kierbuda: co to znaczy "antracytowy" klinkier? Po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że to to samo, co grafitowy ("A, to tak trzeba było od razu!"). Umówiliśmy się za pół godziny na budowie. Pół godziny to dokładnie tyle, ile potrzebuję, żeby wybrać się z dziećmi z domu (no, może trochę mniej, gdy nie trzeba zwracać specjalnej uwagi na stan czystkości ich ubrań i zabierać zaopatrzenia na dłuższy spacer). Po chwili drugi telefon - w składzie nie mają takiej zaprawy do klinkieru. - Parę dni wcześniej zarzekali się, że mają!
Spotkanie na budowie miało na celu ustalenie, co robimy ze ścianami szczytowymi. Podburzona przez Anpiego (i nie tylko) byłam w bojowym nastroju - TNIEMY! Dzieci wygoniłam na sąsiednie pole, żeby nie snuły się po budowie i ... zostałam zaproszona na górę. Tu trzeba wyjaśnić, że mam bardzo niechętny stosunek do drabin w ogóle, a do tych, po których mam gdzieś włazić, w szczególe. Nie wiem czemu, zawsze mam wrażenie, że drabina ze mną koniecznie będzie chciała się przewrócić do tyłu. Zawsze najpierw sprawdzam, na czym wyląduję plecami przykryta drabiną. No ale nie było wyjścia, przemogłam się i wylazłam (bywałam już na górze, ale wtedy życzyłam sobie trzymania drabiny przez cały czas). Moje bohaterstwo napełniło mnie dumą.
Gotowa do boju wysłuchałam argumentów Kierbuda, który zaznaczył na początku, że będzie tak, jak zadecydujemy - każemy ciąć, to wytną. Powiedział, że pod kontrłatami i łatami zmieści się jeszcze 7 cm styropianu lub styroduru, a to powinno wystarczyć. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy wystarczy. Z jednej strony ocieplenie ściany od zewnątrz, z drugiej wełna pomiędzy krokwiami, z góry 7 cm styroduru... brzmi nieźle. Najgorsze było to, że komórka Andrzeja nie odpowiadała i musiałam sama podjąć decyzję! Stanęlo na tych siedmiu centymetrach.
Na koniec jeszcze musiałam zaprowadzić Kierbuda do innej hurtowni (tam mieli rzeczywiście tę zaprawę). Na wszelki wypadek uprzedziłam go, że kierowca ze mnie, jak z koziej d... trąba, ale dojechaliśmy.
A potem już było spokojnie. W czwartek murarze skończyli kolejny etap, czego nie omieszkali zaznaczyć wiechą. I tym razem dali wyraz swoim zdolnościom artystycznym, robiąc wiechę z kwitnących rumianków.
Na wszelki wypadek zdjęcia umieszczę w następnym poście, bo jeżeli mi to wszystko znowu wetnie ...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia