Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
ZASKAKUJĄCE WŁAŚCIWOŚCI SLIKATU
Ależ się ludzie rozpisali! Wystarczyły 3 dni milczenia żeby wylądować na drugiej stronie!
Pozwolę sobie przypomnieć, że dwa tygodnie temu spędziliśmy na budowie upojne popołudnie zwiedzając nasz dom z Panami Elektrykami. My oddawaliśmy się wysilonej pracy umysłowej, by przewidzieć wszystkie przyszłe potrzeby i dobrze zaplanować rozmieszczenie gniazdek, włączników, lamp, gniazdek antenowych, telefonicznych itp. Panowie zaznaczali to wszystko pracowicie na ścianach za pomocą mojego czerwonego cienkopisu, który w ten sposób zakończył swój krotki żywot. Ponieważ pożegnaliśmy go, zanim skończyliśmy obchód, w garażu używali już zwykłego długopisu, który zostawiał znacznie mniej widoczne ślady.
Po dwóch godzinach, z Małgosią śpiącą spokojnie na rękach Andrzeja, w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku udaliśmy się wreszcie do domu na zasłużony odpoczynek w miłym towarzystwie gości, którzy dotarli pod naszą nieobecność i byli podejmowani przez nasze starsze córki.
Zupełnie spokojnie pojechałam zatem dzisiaj rano na budowę, żeby wpuścić tam Panów Elektryków. Już po wyjściu z auta uświadomiłam sobie, że moje klucze od bramy i agregatu są nadal u montujących okna, a klucze Andrzeja pojechały z nim do Krakowa. W dodatku wydawało mi się zza płotu, że pod klamką pojawił się nowy zamek, do którego nie mam klucza. Szybko wykonałam zwrot na pięcie, pokazałam PE, gdzie jest agregat i wydarłam z oszałamiającą prędkością do sklepu z oknami. Niestety jest on na targowisku a dzisiaj piątek, więc wjazd w wąskie i zastawione samochodami uliczki kosztował mnie trochę nerwów, ale na szczęście odbył się bez strat.
Szczęście nadal mnie nie opuszczało, gdy weszłam do sklepiku. Wprawdzie szefowa zrobiła wielkie oczy, kiedy usłyszała pytanie o klucze od budowy, ale akurat był też jeden z ekipy montującej nasze okna i on wiedział, że są one w samochodzie. Już struchlałam na myśl o pościgu za ich samochodem, kiedy tenże pracownik stwierdził: "o, właśnie podjechał". W dodatku podjechał z naszymi szybami do wymiany (w miejsce tych ze źle osadzonymi szprosami). Już po chwili miałam klucze w dłoni i marszobiegiem z dzieckiem pod pachą gnałam do samochodu.
Otworzyłam bramę. Idąc do domu jeden z PE zaproponował, żebym jeszcze raz się rozejrzała i potwierdziła, że wszystko, co zaplanowaliśmy dwa tygodnie temu, jest aktualne. Mieliśmy jeszcze ustalić ostatecznie wysokości umieszczenia wszystkich tych ustrojstw.
Weszliśmy do budynku, rozejrzeliśmy się i ! Zamurowało nas!!! Na ścianach nie było NIC!!! Ani śladu mojego zamordowanego cienkopisu!!! Nawet cienia śladu!!! Za to zapiski długopisem na ścianach garażu ocalały, choć wydawały mie się jeszcze bledsze niż wcześniej.
W ten sposób odkryłam zaskakujące własciwości silikatów. Właściwie to możnaby wykorzystać je w reklamie. Widzicie to? Dwoje baaardzo niegrzecznych dzieci pisze po ścianie z silikatu. Oczywiście są to wyrazy zaczynające się na ch, k, itp (resztę wyrazów zasłaniają własnymi ciałami, bowiem reklama ma być emitowana przed godziną 23.00 w telewizji publicznej) W innej wersji (dla telewizji zaangażowanych) nieco starsi młodzieńcy mogą wypisywać hasła wyborcze wrażych partii. Tymczasem rozbawiony właściciel domu spogląda na to spokojnie zza firanki sącząc kawę marki "kawa", bo on wie, że te słowa znikną bez śladu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. (copyright)
Ale to wyobraziłam sobie dopiero teraz. O godzinie 9.30 na budowie ujrzałam inną wizję: kolejny obchód domu połączony z wysiloną pracą umysłową i cała odpowiedzialność spoczywająca na mnie! O wchodzeniu po drabinie już nie wspomnę!
Tymczasem i tak musiałam zostawić Panów samych i pognałam po starsze córki, żeby odstawić je na zajęcia. Zaopatrzyłam najmłodszą pociechę w Bakusia, batonik i picie, żeby osłodzić jej chwile przymusowo spędzone na budowie. Okazało się, że bawiła się doskonale prowadząc dyskusje z PE.
Kiedy przyjechałam po tym wszystkim, okna były już wymienione!
Usadowiłam Małgosię na wygodnym kawałku drewna i przystąpiliśmy do odtwarzania wsiąkniętych fresków. Oczywiście po obrysowaniu parteru musiałam kolejny raz pokonać drabinę. Zostawiłam Małgosię, żeby zabawiała rozmową jednego z panów i z drugim poszłam na górę. Tutaj poszło nam szybciej niż na dole. Potem Panowie zamienili się i na górę wszedł ten od "zadań specjalnych" czyli internetu, alarmów, telefonów, anten itp. Zanim zaczęliśmy sprawdzać, czy wszystko jest zaznaczone tak, jak trzeba, usłyszałam głośne zachwyty długością, logicznością i bogactwem wypowiedzi naszej najmłodszej pociechy. Nie powiem - miło mi było!
Po ustaleniu już wszystkiego wreszcie udałam się na targ po owocki. Dosyć już miałam jeżdżenia, więc odstawiłam auto pod dom i poszłam na piechotę. Kolejny raz nawiedziłam sklep z oknami i poprosiłam o wymianę dwóch uszkodzonych podczas montażu klamek (podrapały się). Oczywiście usłyszałam, że nie ma problemu. To mi się podoba! Oglądnęłam też progi do naszych drzwi. Oczywiście na razie ich nie położymy, żeby się nie zniszczyły.
Jeszcze mały spacerek w poszukiwaniu sklepu z kominkami (okazało się, że już go nie ma), wizyta u "dostawcy" internetu w sprawie kabla i już można było odebrać dziewczyny z zajęć.
Na koniec spacerek na budowę, żeby zreferować PE sprawę kabla do internetu, a po drodze rozmowa w stolarni na temat heblowania desek na podłogę strychu. W drodze powrotnej trochę popsioczyliśmy z sąsiadami na ENION. Sąsiedzi byli zaskoczeni informacją, jakoby jakieś protesty mieszkańców okolicy uniemożliwiły tej miłej instytucji wykonanie instalacji w zaplanowanym wcześniej terminie. Okazało się, że ani oni, ani najbliżsi ich sąsiedzi z nikim z ENIONu nie rozmawiali, a tym bardziej przeciwko niczemu nie protestowali.
I wreszcie powrót do domu na zasłużone śniadanko (godz. 15. 00).
A na deser nasz ostatni rachunek za gaz: suma 102 zł. W tym 30 zł za zużyty gaz. reszta to abonament, opłaty przesyłowe i inne haracze. I po co mieć gaz w domu?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia