Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    359

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Agduś

519 wyświetleń

UBAW PO PACHY

 


Do pewnych spraw lepiej podchodzić z humorem, więc się staram, jak mogę.

 


Oczywiście tym, co spędza nam sen z powiek (dosłownie) i czasami odbiera przyjemność z patrzenia, jak nam domek to rośnie, to dla odmiany jest dziurawiony okrutnie, jest ENION. Wszechmocny, wszechwładny, potężny, z nikim i niczym się nieliczący ENION.

 


Po tym, jak nam znienacka wbił nóż w plecy informując (w odpowiedzi na nasze pismo, bo tak sam z siebie nie poinformowałby oczywiście o niczym), że dobrodziejstw elektryfikacji nie zaznamy tak prędko, jak się śmieliśmy spodziewać, popadam w skrajne nastroje. Szybko doszłam do wniosku, że głęboka depresja nic nie da, więc zrezygnowałam z popadania w nią. Za to ruszyliśmy do boju. Najpierw Andrzej szybko przygotował listę instytucji, które należy zawiadomić o naszym nieszczęściu (czyli ENIONie). Następnie przystąpił do płodzenia pism. Mamy już ustalony, wielokrotnie wypróbowany system: on pisze, ja czytam, sprawdzam, poprawiam, Andrzej zatwierdza i ... ziuuuu... posyłamy. Najpierw poszły dwa. Przedwczoraj powstały dwa następne. A potem siedliśmy sobie razem i zaczęliśmy się zastanawiać, do kogo by tu jeszcze...

 


Przypomniała mi się rada, którą znalazłam w komentarzach (dziękuję), żeby zapłodnić nasze elyty myślą o jakimś UKŁADZIE, który siedzi w rzeczonym ENIONie i szkodzi, ryje, podrywa autorytety, pasie się niezasłużenie naszą krwawicą.

 


Chwilę trwało przełamywanie oporów wewnętrznych, a potem pooooszło! Odpowiedniej treści list został wysłany, gdzie się dało. W końcu, co mamy do stracenia? Pożerujemy trochę na fakcie, że wybory samorządowe za pasem i chyba każdy rozsądny człowiek rozumie, że w tej sytuacji trzeba pokazać, jak na szczeblu lokalnym pomaga się "zwykłym ludziom". A my zobaczymy, kto chce nam pomóc i wyciągniemy z tego wnioski. Przesłankami do ich wyciągania nie omieszkamy się podzielić na forum publicum (wnioski sami sobie wyciągajcie, choćby za ogony).

 

 


Druga sprawa, to kontakty z "naszym" kredytodajnym bankiem. Otóż wystąpiliśmy o wypłacenie drugiej transzy kredytu. Postęp prac budowlanych udokumentowaliśmy w stopniu wyższym od wymaganego fakturami. Pani z banku przyjechała na budowę i obfotografowała wszystko, co miała wypisane w liście prac należących do pierwszego etapu. Pochwaliła nas, że małe co nieco z drugiego etapu też jest zrobione. Odjeżdżając przyznała, że mają chwilowy bałagan, więc w dwa dni (jak to NORMALNIE u nich bywa) nie zdążą nam pieniędzy przelać, ale w ustalonym w umowie terminie tygodnia na pewno się zmieszczą. I co? I bulba! Tydzień już minął, wykonawcy czekają na kasę za skończoną robotę, a kasy na koncie nie ma! Faktem jest, że wykonawcy wyrozumiali są i spokojnie do sprawy podchodzą, wierząc w naszą uczciwość, ale to nie usprawiedliwia banku! Wczoraj jakiś pracownik banku bił się w piersi do telefonu (było słychać w drugim końcu pokoju!), że dzisiaj najpóźniej pieniądze będą na naszym koncie. Obaczim.

 

 


Kolejna "zabawna" historia dotyczy projektu przyłącza wodociągowego. Otóż jakiś czas temu (nie chce mi się sprawdzać w dzienniku, kiedy dokładnie to było) zamówiliśmy u tutejszego inżyniera od przyłączy wszelakich takowy projekt wraz ze wszystkimi niezbędnymi uzgodnieniami. Nawet uczestniczyłam wraz z nim w spotkaniu z szefem tutejszych wodociągów, na którym to spotkaniu ustalono, że natychmiast po naniesieniu wykonanego już wodociągu na mapę można będzie projekt zrobić i uzgodnić. Wprawdzie szef miał jeszcze inny pomysł, ale inż. uznał go za science fiction i odrzucił. Po tym spotkaniu, zaopatrzywszy inżyniera we wszystkie niezbędne jego zdaniem papiery (w tym egzemplarz projektu z czerwonymi pieczątkami i mapkę) poszłam do domu i czekałam. Czas mijał, hydrant stał, a inżynier milczał. Budowlańcy brali wodę z beczek i nie narzekali, a nas zaprzątnęła walka o prąd. Tymczasem zrodziła się wątpliwość, czy wody wystarczy na tynkowanie i wylewki. Trochę głupio znowu brać traktorzystę, żeby przeciągnął przyczepę z beczkami pod dom, nalewać wodę wężem ogrodowym i apiat' ciągać to na budowę, gdy hydrant za płotem drażni oczy swą soczystą czerwienią. Przez jakiś miesiąc usiłowaliśmy się do inżyniera dodzwonić. Bez skutku. Tymczasem szef zagadnięty o to zeznał, że wodociąg już jest na mapie i nie ma przeszkód, żeby projekt i przyłącze wykonać. Kolejne telefony "odbierane" przez automatyczną sekretarkę inżyniera, przekonały nas, że trzeba się z tym panem rozwieść. Już nawet znaleźliśmy jego potencjalnego następcę, kiedy wreszcie telefon odebrał człowiek. Po dłuższej wymianie zdań umówiliśmy się, że przyjdę odebrać projekt. Dzisiaj udało mi się spotkać z panem inż. a następnie z geodetą, który, rzekomo, miał wykonać tę istniejącą rzekomo mapkę i rzekomo przekazać ją inżynierowi, który rzekomo na nią niecierpliwie czekał. A co się działo naprawdę? Tego nie udało mi się ustalić, bo wersje są różne.

 


Fakty (???): inwentaryzacja powykonawcza w postaci mapki geodezyjnej nie istnieje, bo nigdy nie została przez wodociągi zamówiona, mapki "pięćsetki" do projektu przyłącza nikt u geodety nie zamawiał, więc geodeta nie mógł jej przynieść inżynierowi, a inżynier mógł na nią czekać ..., mapka dla wodociągów nie ma nic wspólnego z mapką, której potrzebujemy, zaginiony projekt budowlany odnalazł się cudownie na pianinie u inżyniera. Zamówiłam mapkę (600 zł ) i poszłam do domu. Wciąż tylko nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie powiedział, że mam takową zamówić. Kazali mi czekać na tę inwentaryzację, twierdząc, że bez niej nic się nie da zrobić. Tymczasem inwentaryzacji nie ma i być może nie będzie, a ja miałam po prostu na własną rękę zamówić u geodety mapkę i zapłacić za nią. A to mogło już być zrobione parę miesięcy temu!!! Pan inżynier przyznał się w końcu, że zapomniał o naszym projekcie!

 

 


Tymczasem dzisiaj zadzwonił nasz tynkarz. Robotę mają zaczynać od poniedziałku, więc się ich wcześniej nie spodziewaliśmy. Nie wiem zresztą, jak się udało ten termin przeforsować, bo wcześniej facet twierdził, że przed 10 września to się nie wyrobi za Chiny Ludowe. A teraz właśnie Andrzej pojechał na budowę w trybie alarmowym, bo panowie przerzucają sprzęt.

 


Swoją drogą to jakieś signum tempori, że człowiek musi szukać wykonawcy i prosić go, żeby w swój napięty terminarz "wcisnął" gdzieś jeszcze jego budowę. I jak tu w takim wypadku dyskutować o pieniądzach? Na szczęście (odpukać) póki co pod tym względem nie możemy narzekać. Tynkarzowi zapłacimy 19 zł za m2. Chyba przyzwoicie?

 


W przyszłym tygodniu mamy mieć ściany otynkowane a podłogę pokrytą izolacją przeciwwilgociową (podwójna papa termozgrzewalna). Przy okazji któraś z ekip podmuruje nam wreszcie okna i drzwi. A w następnym tygodniu podłogówka. I tym optymistycznym akcentem kończę.

 

 


Na deser kilka zdjęć:

 


Eeee, coś mi ImageShack odmawia współpracy. Zdjęcia będą "inną razą".

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...