Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
SPODENKI W PASECZKI I DYSPERBIT
No właśnie, czy ktoś może ma pomysł, jak doprowadzić do ich rozstania? Na razie przylgnęły do siebie i nie mają zamiaru się pożegnać, co mnie wcale nie cieszy, jak łatwo się domyślić.
W środę po południu odbierałam w pośpiechu tynki. W pośpiechu, bo własnie miałam odebrać dziecie z przedszkola. Dokładniejszego oglądania tynków postanowiłam dokonac komisyjnie wieczorem. Panowie uprzątnęli zgrubsza błotko gipsowe (częściowo zaschnięte), ale i tak zostawili niezły bałaganik.
Wieczorem, pozostawiwszy babcię na pastwę naszych córek, ruszyliśmy do boju uzbrojeni w łopaty i miotły. Andrzej zasypywał dziurę - efekt niefortunnego pomysłu na umieszczenie zbiornika wody kotłowej (od początku czułam, że nic z tego nie będzie), zwożonym taczkami gruzem i piaskiem, a ja wmiatałam tam resztki tynku. Brak odpowiedniej techniki i wrodzona niechęć do wykonywania prac w rękawiczkach kolejny raz dały się we znaki, bo pierwszy bąbel na dłoni pękł mi już po godzinie pracy. Mimo pootwieranych ma oścież wszystkich okien (suszenie tynków), pył unosił się gęstymi tumanami. Przy okazji podnosząc czasem wzrok znad podłogi, obserwowaliśmy NASZ zachód słońca, a później migającą do nas wieżę (jakaś wysoka antena).
Pracę kończyliśmy w całkowitych ciemnościach, więc miałam poważne wątpliwości co do jakości jej wykonania. To, czy zamiatam już czystą czy też zabłoconą podłogę poznawałam tylko po oporze, jaki stawiała miotle. W pewnej chwili spojrzałam kątem oka i ze zdziwieniem stwierdziłam, że lepiej będę widziała, gdy zdejmę całkowicie już nieprzejrzyste okulary, pokryte grubą warstwą gipsu.
Za to, gdy wyszliśmy wreszcie w poczuciu dobrze (?) wykonanego obowiązku (pierwszy raz pozamiatałam MÓJ dom!), nagrodził nas widok rozgwieżdżonego nieba, zapach świeżego powietrza nad łąkami i cykanie świerszczy. To NASZE gwiazdy, NASZE powietrze i NASZE świerszcze!
Oczywiście dzieci wykorzystały okazję. Moja pielęgnowana w drodze powrotnej wizja trzech czyściutkich dziewczynek leżących w swoich łóżeczkach została po powrocie boleśnie skonfrontowana z rzeczywistością.
Wczoraj na plac boju wkroczyli przedstawiciele naszego głównego wykonawcy z wiadrami dysperbitu i rolkami czarnej mamby. Przywitałam ich przerywając obserwację dzielnych budowniczych drogi, którzy zaczęli dzień pracy normalnie, to znaczy od przerwy śniadaniowej.
Pogwarzyłam sobie z Kierbudem o tynkach, izolacjach i wylewkach. Za półtorej tygodnia maja zamiar zabrać się za ocieplanie i tynkowanie z zewnątrz! Nareszcie dom nabierze jakiegoś wyglądu! I nareszcie mogę się zająć wybieraniem czegoś, co mnie naprawdę interesuje - koloru tynku!
Wieczorem przyjechaliśmy na budowę razem z dziećmi, bo babcia już wyjechała. Podłoga była dokładnie odskrobana z resztek gipsu i wysmarowana dokładnie dysperbitem. Niestety jeszcze ze dwa otwarte wiaderka stały sobie na dole. Podczas gdy my z pomocą Weroniki wrzucaliśmy styropian na górę (na dole by przeszkadzał, a pozostawiony na zewnątrz mógłby zmienić właściciela), nasza średnia córeczka wymyśliła, że ta czarna maź w wiaderkach służy do mycia butów . Co gorsza, zaraziła tym pomysłem swoją młodsza siostrę. Czy muszę opisywać efekty? Dość napisać, że mamy z głowy żółtą sukieneczkę, spodenki w paseczki, dwie pary skarpetek i tyleż par tenisówek. Poza tym Andrzej spędził dłuższy czas usuwając czarne pręgi z średniej pary nóżek za pomocą oleju rzepakowego.
Styropian wylądował na górze i został porozkładany w pokojach rodzajami tak, żeby nie blokował dostępu powietrza do schnących ścian. Przy okazji pozbyłam się złudzeń, że styropian to taka lekka biała pianka. Paczki tego lepszego styropianu lekkie nie są.
Na koniec zostawiłam list do wykonawców z prośbą o intensywne wietrzenia domu.
Chciałam się pochwalić zdjęciami, ale niestety coś się stało z nasza kartą w aparacie. Andrzej włożył tę słabszą, z którą aparat został kupiony, ale wtedy zapomnieliśmy zabrać aparat na budowę. Może wreszcie dzisiaj uda sie zrobić kilka zdjęć...
Wczorajszy wieczór Andrzej spędził na przeliczaniu metrów kwadratowych, które zostały otynkowane. Dziwne, bo wyszedł mu zupełnie inny wynik, niż tynkarzowi! Łatwo się domyślić, że tynkarz widział tych metrów więcej niż my. Różnica w cenie, bagatelka, ponad 2000 zł! Na szczęście jeszcze nie zapłaciliśmy, więc nasze górą. W dodatku panom pomyliło się, która ściana komina miała zostać nieotynkowana i nie wpadli na pomysł, że, mimo nietynkowania jednej ze ścian w łazience (bo po co, skoro będzie cała w płytkach) wnętrze okna należało otynkować. W efekcie cała otynkowana ściana komina zostanie zabudowana kominkiem, a odkryta jest "łysa". No i coś z tym oknem trzeba będzie zrobić.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia