Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
AKTUALNOŚCI KOMINKOWE I PODŁOGOWE
Nadal nie wiemy, kto wykona nam kominek. Nie wiemy też, jak wkład kupić. Baaardzo nie wiemy! Ten problem męczy nas i dręczy. Są trzy możliwości:
1. Kupujemy drogi i porządny wkład (po rozmowie z Forest - Natura pewnie byłby to Spartherm). Płacimy i płaczemy. Potem przez długie lata palimy w kominku, który działa bezawaryjnie i cieszymy się z dobrze wydanych pieniędzy. Czasem tylko, gdy czas wysłać kolejną ratę spłaty kredytu do banku, pojawia się myśl, czy tańszy wkład nie spełniałby takich samych funkcji.
Warianty:
a) Wkład psuje się, trzeba go wymienić, jeszcze raz ponosimy koszt budowy kominka, klniemy na czym swiat stoi i plujemy sobie w brodę.
b) Wszystko jest ok, ale rzadko palimy w kominku, bo nam się nie chce , więc też plujemy w brodę, bo można było spokojnie kupić tańszy.
c) Palimy często, wkład jest ok, działa ten mechanizm psychologiczny, o którym uczyłam się na I roku, więc jesteśmy zadowoleni.
2. Kupujemy tańszy o połowę, podobno porządny wkład, palimy w nim, wszystko gra i śpiewa. Jesteśmy zadowoleni z wyboru, cieszymy się, że nie wydaliśmy dwa razy większej kasy.
3. Kupujemy tańszy wkład, który psuje się, więc jeszcze raz trzeba zrobić obudowę po jego wymianie. Wściekli na siebie, że nie posłuchaliśmy starej prawdy (tanio znaczy drogo) wydajemy pieniądze, których nie mamy, bo spłacamy kredyt.
Warianty:
a) Reklamacja zostaje uwzględniona, wkład zostaje wymieniony na nowy lub naprawiony, dostajemy zwrot kasy za przebudowę kominka. Bojąc się powtórki z rozrywki przestajemy w nim palić.
b) Nikt nie przyznaje się do tego wkładu, więc nie ma u kogo reklamować. Oczywiście walczymy o swoje, ale w międzyczasie coś trzeba zrobić i to na własny koszt.
I co mamy zrobić? Osobiście wybieram punkt 2, ale, skąd mam wiedzieć, że tak będzie?
Przynajmniej jedno wiem - kafle! Ale nie uprzedzajmy faktów.
We wtorek pojechaliśmy rano w trójkę do Krakowa. Najpierw byliśmy w firmie, która położy piękne, kolorowe linoleum na naszych podłogach. Nie bez trudu dokonaliśmy ostatecznego wyboru. Cóż z tego, że niektóre kolory są piękne same w sobie, jeżeli dają niewiele możliwości wystroju wnętrza?
Zachorowałam na ciemnobordową w wyjątkowo ładnym odcieniu. Widziałam ją w hollu. Bardzo ładnie odcinałyby się na jej tle jasne brzozowe schody (ściana za nimi miałaby ten sam kolor). Tyle tylko, że za 10 lat miałabym wciąż bordową wykładzinę i ścianę. Za 20 też.
Tymczasem do intensywnie pomarańczowej wykładziny pasuje ściana w tym samym kolorze, kremowa, granatowa, ciemnobrązowa, zgniłozielona... Poza tym w kuchni będzie też pomarańczowa, a te dwie wykładziny - kuchenna i ta z hollu, będą się stykały. Ale by się gryzły! Do krwi!
Przynajmniej wybór kolorów do kuchni i jadalni był łatwy, bo już dawno ustaliliśmy - żółta w jadalni i pomarańczowa w kuchni.
Ustalanie kolorów dla pokoi dziewczyn odbyło sie niedawno. Powyrywałam z gazet zdjęcia pokoi w różnych aranżacjach kolorystycznych. Dziewczyny przeglądały i zbierały te zdjęcia, które im się podobały. Zaskoczyła mnie Weronika, która do tej pory miała najróżniejsze pomysły, czasem szalone, ale konsekwentnie występowały w nich różne niebieskości. Tymczasem wszystkie wybrane przez nią zdjęcia pokazywały pokoje w odcieniach kremowych. Niezły pomysł, tym bardziej, że wymiana dodatków w jakimś konsekwentnie wybranym kolorze kolorze zupełnie zmienia pokój.
Madzia miała kilka pomysłów, ale z nich wybrała ostatecznie pokoje w różyczki. Kremowa biel, różyczki, miętowa zieleń. Ania z Zielonego Wzgórza, sama słodycz.
Małgoś nie wypowiedziała się ostatecznie, więc sami zadecydujemy.
W naszej sypialni, ze względu na planowane spokojniejsze użytkowanie podłogi, ma być mozajka drewniana, jak w salonie i pokoju gościnnym.
Teraz trzeba było dobrać kolory wykładzin pasujące do tych pomysłów.
Nie było to łatwe! Odcieni żółci i kremów było mnóstwo, więc z pokojami Weroniki i Małgosi nie mieliśmy problemów. Gorzej z podłogą Madzi. Powinna byc białokremowa lub miętowozielona. Niestety - zielenie to słaby punkt oferty marmoleum - jest ich niewiele i to ewidentnie brzydkich. Poprzestaliśmy na czymś, co przy odrobinie dobrej woli można uznać za kremowe. Nie ukrywam, że wciąż kusi mnie ta bordowa - pięknie wyglądałaby z różyczkami, pokój nie byłby blady. Jedyny problem to ewentualna zmiana koncepcji za kilka lat - ciężko coś dobrać do tak zdecydowanego koloru.
Ostatecznych wyborów dokonywaliśmy w siedzibie firmy. Właścicielka wykazywała się ogromem cierpliwości, czekając aż się wreszcie zdecydujemy. Decyzja zapadała. Ostateczna. Niezmienialna. Zapisana. "To już na pewno tak!". Zamykamy katalog z próbkami. Podczas zamykania mój wzrok pada na jakąś inną próbkę. "A może jednak ta?" Zapisane, zamówione, wychodzimy. W samochodzie: "A może Madzi nie spodoba się taka blada? Może będzie jej smutno, że siostry mają intensywniejsze kolory? A może Weronice i Małgosi trzeba było dać intensywniej żółte?"
Wczoraj odebraliśmy maila, że kolory "są zarezerwowane w fabryce" (cokolwiek to by miało znaczyć). Odpisałam na niego. Dzisiaj dzieci oglądały na stronie Forbo wybrane wykładziny. Madzia w pierwszej chwili zachwyciła się bordową. Dala się przekonać. Teraz ja zastanawiam się, jak ją namówić, żeby się jednak uparła przy tej bordowej! Okropność!
Wciąż targani wątpliwościami (ja bardziej) i już trochę spóźnieni ruszyliśmy na spotkanie z Forest - Natura umówione w salonie Sparthermu. Jakoś tak się złożyło, że nigdy tam nie byliśmy, chociaż nieraz przejeżdżaliśmy obok niego w drodze do Cebudu.
Było co pooglądać. Małgo wpadła w zachwyt na widok fontanny. Posłuchaliśmy opowieści o wkładach. Oczywiście te ze Sparthermu sa najlepsze na tej półce cenowej. Na niższe półki lepiej nawet nie spoglądać. Forest - Natura roztoczył przed nami przerażające wizje pękających kominków, firm nieuznających reklamacji (nie zna uporu Andrzeja w dochodzeniu swoich praw), rozbierania i ponownej budowy kominka na własny koszt (na cudzy też bym nie chciała!). Po prostu horror! To co? Jednak punkt 1 z wariantem c)??? Gawędziliśmy tak sobie przy herbatce, siedząc na purpurowych fotelach przy, a jakże inaczej, kominku (niestety nie paliło się w nim). No i wycena - niestety nie chce być taniej. Szkoda. Ale cóż robić? Płakac i płacić - taki los inwestora.
Najmilszym punktem programu (chociaż nie można narzekać, spotkanie w ogóle było bardzo przyjemne), był wizyta w kaflarni. Zaraz po wejściu zauważyłam kafel z kotem. I nagle zmieniła się moja koncepcja kominka. O ile do tej pory w ogóle nie brałam pod uwagę żadnych zdobionych kafli, o tyle widok tego kota spowodował natychmiastową zmianę zdania. Patrzyłam na półki, patrzyłam i kolejny raz tego dnia nie mogłam się zdecydować. Bo i te z dziećmi w stylu Makowskiego były piękne i te z aniołkami... Wciąż jednak chodziły mi po głowie koty. I tak będą mieszkały na mominku, bo posiadam pokaźną kolekcję kotów różnej maści, wielkości i urody, więc jakiś miły, mały kotek na jednym kaflu czułby się tam doskonale.
Najpierw "odpadły" aniołki - pewnie są bardzo "oklepane", bo dużo ich latało po kaflach. Pozostały koty i dzieci, ewentualnie dzieci z kotem . Znowu trzeba wybierać! Oj, ciężki los!
na razie żadna decyzja nie zapadła. W poniedziałek spotkanie z ostatnim kominkarzem i potem decyzja.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia