Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
DZIEŃ ZŁY I DZIEŃ DOBRY
Zaledwie jeden dzień przerwy w pisaniu sobie zrobiłam, a tu już dzisiaj zostałam telefonicznie zbesztana za milczenie !
No dobra, piszę, żeby się bardziej nie narazić.
Skończyłam w niezielę, gdy Andrzej wracał z Gosiewa wioząc nasza kuchenkę. Kuchenka stoi teraz zapakowana w styropian w naszej sypialni. Mogę się przyglądać jej widocznym spomiędzy białych płyt elementom i podoba mi się to, co widzę.
Wczoraj miałam od rana zły humor, więc wolałam nie siadać do komputera, bo lepiej nie myśleć, co bym mogła powypisywać. Przyczyną kiepskiego nastroju był fakt, że nic nie robiłam na budowie! (Uzależnienie jakieś, czy co?) Andrzej rano pojechał układać płytki w garażu. Odwiedziłam go, wracając z przedszkola. Płytki, jak to do garażu, kupiliśmy najtańsze jakie były. Oczywiście nie spodziewaliśmy się wspaniałej jakości, więc nie zaskoczyło nas wcale to, że niektóre były kwadratami, a inne tylko prostokątami, ani że w jednej paczce były płytki w kilku odcieniach. Nie załamało nas to, chociaż też, jak łatwo się domyślić, nie ułatwiało wcale pracy Andrzejowi. Teraz mamy podłogę w garażu w abstrakcyjny wzór. Zawsze możemy powiedzieć, że taki mamy gust, a efekt był zamierzony! A co? Może nie?
Napaliłam w kozie, pozazdrościłam Andrzejowi, podając mu płytki i... poszłam do domu, bo Małgo, okropnie zasmarkana, to marudziła, że się nudzi, to znów lawirowała niebezpiecznie blisko rozpalonej kozy.
Andrzej wpadł na obiad i wrócił na budowę. W domu pojawił się tuż przed godziną duchów.
Za to dzisiaj kilka rzeczy nam się udało! Po pierwsze udały się czynione, oczywiście, rzutem na taśmę BARDZO WAŻNE ZAKUPY (patrz w kalendarz). Po drugie znaleźliśmy ogłaszający sie na Allegro sklep z mozaiką podłogową. Baaardzo spodobało nam się to, co zobaczyliśmy na zdjęciu, ale woleliśmy dotknąć tego w realu. Jako że sklep jest stosunkowo niedaleko, nie było ot trudne. Weszliśmy, zobaczyliśmy, kupiliśmy... No, takie proste to nie było, niestety. Chociaz może -stety, bo dodało smaczku całej sytuacji.
Otóż weszliśmy, zobaczyliśmy i wiedzieliśmy: TO TA! Przecudnej urody brzoza trzeciego gatunku! Kolorowa, siemieniata, ze słojami ułożonymi różnie i nieregularnie! Tyle tylko, że miła pani ze sklepu stwierdziła, że akurat tej mozaiki teraz nie mają. No jak to? My chcemy kupić, a tu nie ma? Pooglądaliśmy inne, niektóre też ładne, ale... wzrok wciąż wracał do tamtej. I wtedy wszedł pan, który miał potwierdzić, ze TEJ nie ma. I potwierdził. Ale dodał, że właśnie taką mozaikę odłożył dla siebie, na razie kładł jej nie będize, więc właściwie, to mógłby ją sprzedać... i poszedł do magazymu sprawdzić, ile jej tam ma.
Było tylko jedno "ale" - nam podobała się brzoza ułożona w mur angielski, a na zbyciu byłaz takiegoż materiału, tyle, ze ułożona w równe paski. Popatrzyłam na inną tak ułożoną usiłując sobie wyobrazić "naszą" brzozę w tym, układzie. Wyglądało nieźle, choć nie aż tak interesująco. Kiedy się gryźliśmy, wrócił pan z magazynu z wiadomością, że tego, co ma, wystarczy dla nas. W dodatku bez problemu mogą ją dla nas przełożyć w mur angielski, jeżeli zgodzimy się poczekać z tydzień. Pewnie, że się zgodzimy!!!
Jakby tego było mało, jest znacznie tańsza od sprzedawanej w marketach!
Kolejny powód do radości dał nam Pan Od Linoleum. Wydzwoniony i prawie zmuszony do wykonania obiecanego badania wilgotności wylewki, pojawił się dzisiaj. Tuż po wejściu do domu stwierdził, że jest znacznie lepiej! Poznał to po kolorze wylewki i po ... zapachu. Nie wpadałam w zachwyt, bo wszystko w domu było potwornie zakurzone po szlifowaniu ścian na górze, więc nie wiedziałam, czy to kolor wylewki, czy też leżącego na niej kurzu, tak zachwycił POL.
Tymczasem rozłożył on na podłodze tajemniczą niebieską walizeczkę, wyciągnął z niej nie mniej tajemniczo wyglądające przyrządy i całkiem prozaiczne łom i młotek. Zupełnie zwyczajnie zrobiło się, gdy, wytypowawszy starannie miejsce, zaczął najzwyczajniej w świecie wykuwać dziurę w wylewce. Spojrzawszy na mnie, poczuł się zobligowany uspokoić moje domniemane obawy, że oni tę dziurę załatają. Nie wiedział, że to małe zagłębienie nie wywarło na mnie najmniejszego wrażenia. Po tym, co zrobili w pomieszczeniu gospodarczym panowie od przyłącza, jego poczynania to był mały pikuś.
Dalsze działania sprawiły, że znowu poczułam się jak w przenośnej pracowni alchemika. Entourage był jak najbardziej trafnie dobrany, POL nie zadbał tylko o odpowiedni image - o ileż lepiej by się prezentowałł w zwiewnej czarnej szacie i spiczastej czapce w złote gwiazdki...
Wyrąbane kawałki wylewki pan starannie ubił na proszek i nadzwyczaj dokładnie zważył na zgrabnej niebieskiej wadze, którą rozłożył w narożniku walizki (znowu drobne uchybienie - wsypywał zwykłą łyżeczką do herbaty zamiast użyć odpowiedzniejszej złotej, grawerowanej w tajemnicze formuły łyżeczki). Odważonę porcję szarego pyłu wsypał do srebrnego naczynia, szczelnie je zamknął, a następnie dłuuuugo i hałaśliwie mieszał. Doradzałabym jedynie ozdobienie prostej tarczy jakiegoś wskaźnika przytwierdzonego do naczynia astrologicznymi wzorami - niekoniecznie z sensem, bo i tak nikt nie zdąży ich rozpoznać podczas mieszania.
Po kilku minutach usłyszałam wedrdykt, którego się zupełnie nie spodziewałam - wylewka jest bardzo sucha!!! Pojawiła się nieśmiała nadzieja.
POL powtórzył cały tajemny proces, wykuwszy dziurę w najgorszym miejscu - w wiatrołapie (najdalej od kozy, blisko nieszczelnych jeszcze drzwi, przez które bezkarnie mogła się wdzierać mgła). Werdykt zabrzmiał tak samo!!!
Wobec tego - krótka piłka - KIEDY? Niedługo! Trzeba "tylko" wpłacić pieniażki za linoleum (na razie bez robocizny), poczekac troszkę i linoleum będzie na budowie. A potem można zaczynać!
Cokolwiek oszołomiona zaskakująco pomyślnym obrotem spraw, zapakowałam dwie córki do bardzo czystego samochodu POL, który uprzejmie podwiózł nas pod dom. Samochód przestał być tak bardzo czysty . Nie wiedziałam, gdzie oczy schować ze wstydu, bo dziewczyny wniosły na butach pokaźną porcję naszej słynnej gliny. Pan, grzecznie zlekceważył opłakany stan chodniczków (na szczęście gumowych).
Tymczasem Andrzej załatwił w ENIONie, co miał załatwić i... jutro albo pojutrze mamy mieć prąd!!!
A na koniec łyżka dziegciu i to duuuża! Otóż, zgodnie z umową, Andrzej próbował dodzwonić się do pana Kuraszyka (wykonawca pc). Był niedostępny, więc skontaktował się z panem Kołodziejem z Thermogolvu. I tu niemiła niespodzianka - nasza pompa została zamówiona, ale, wbrew wcześniejszym obietnicom, nie ma jej jeszcze w Polsce i nie wiadomo, kiedy będzie!!! Oj, lepiej, żeby było wiadomo!!! Bo kroi się duuuża afera!!!
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia