Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    361

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Agduś

602 wyświetleń

ZATRZYMAJCIE TEN ŚWIAT... CHOCIAŻ NA CHWILĘ!

Minął weekend. Z założenia są to dwa dni służące wypoczynkowi czynnemu lub biernemu. Tymczasem...

Jak minęła sobota, już zdążyłam napisać. W niedzielę kolejny raz zgrzeszylismy pracą. Najpierw jednak pojechaliśmy na turniej karate, w którym startowała nasza średnia pociecha. Ponieważ w jej kategorii wiekowej byli sami chłopcy i ona jedna, musiała rywalizować z nimi. I nieźle sobie poradziła, bo zajęła trzecie miejsce (na 16 startujących). Wokół maty, na której startowali najmłodsi, był, oczywiście, największy tłum zaaferowanych rodziców. Pewnie nie ułatwiało to życia organizatorom, którzy i tak lekko nie mieli. Przewidując to, zgromadzili tam większą liczbę pomocników, którzy kierowali ruchem i pokazywali małym figurkom w białych ubrankach, komu mają się w danym momencie ukłonić.

Na szczęście najmłodsi startowali jako pierwsi, więc po zakończonych eliminacjach mieliśmy pięć godzin przerwy przed finałami. Pewnie większość rodzin karateków udała się w tym czasie na obiadek i siestę, a my... na budowę. W ramach zdrowego odżywiania dzieci zakupiliśmy po drodze kilka paczek ciastek i napoje.

Dziewczyny zostawiliśmy na dole z nadzieją, że zajmą się klockami i ciastkami, a sami zabraliśmy się za malowanie. Nadzieje okazały się płonne - dziewczyny zajęły się szarganiem odzieży i kłótniami.

W pierwszym momencie zaskoczyła mnie konsystencja farby. Różnymi farbami już malowałam w swojej karierze malarza pokojowego. Nawet klejowe, które przynosiło się do domu w torebkach i rozrabiało w wiadrze z wodą pamiętam. Najpierw były kolorowe z natury: majtkoworóżowe i burożółte powitały nas z urzędu w nowym mieszkaniu w bloku. Potem kupowało się białe i dodawało do nich farbek plakatowych, żeby nabrały jakiegoś koloru. Jeszcze później przyszła moda na białe ściany. To była wtedy awangarda! Pamietam, jak mój dziadek krytykował taki wystrój wnętrz. Wreszcie pojawiły się farby emulsyjne. Nowość! Oczywiście, kto by zdzierał stare farby, czy też mył ściany (tę ostatnią czynność kojarzyłam zawsze z czymś na kształt apokalipsy, bo tak o tym mówiła moja mama). Nie muszę chyba pisać, że farba emulsyjna położona na wielu różnej jakości warstwach klejówki (mieszanej metodą prób i błędów), dosyć szybko zlazła z niej wielkimi płatami. Przy okazji ściągnęła wszystkie warstwy klejówki, więc uniknęliśmy mycia ścian i do tej pory nie wiem, jak taka czynność wygląda.

A teraz czytam na forum o różnych rodzajach farb do wnętrz, o ich zaletach i wadach i..., jakoś nie chce mi się zgłębiać tego tematu. Zapisałam sobie na kartce, których farb nie należy kupować, bo psioczy na nie większość użytkowników i na tym poprzestałam. Przyznam że wstydem, że nawet nie wiem, jakiego rodzaju farbę mamy. Polecił nam ją pan z hurtowni (ten sam, który nam podpadł), w której kupowaliśmy inne wyroby Roefixa. Ponieważ na tamtych się nie zawiedliśmy, postanowiliśmy uwierzyć mu na słowo. Tym bardziej, że cena, w porównaniu z cenami innych farb, nie była najgorsza.

(Czy wszystkie dzieci lubią sól? Właśnie wyrwałam solniczkę Małgosi. Wylizaną. Hmmm, ja zawsze miałam solniczkę albo bryłkę soli obok łóżka. To chyba dziedziczne.)

Ad rem: Farba była gęsta. Konsystencji..., nie wiem, jak ją określić, bo do ciasta naleśnikowego się jej nie da porównać. Oświecona uwagami na forum, nawet nie pomyślałam o rozcieńczaniu jej. Wbrew obawom malowało się nieźle, tylko trochę bardziej ręce bolały niż przy gruntowaniu. Już wiem, dlaczego najpierw się gruntuje: żeby wzmocnić odpowiednie mięśnie. Potem malowanie idzie łatwiej.

Kiedy ogłosiliśmy zbiórkę na finały turnieju karate, dwa pokoje były prawie całkiem pomalowane (poza narożnikami), a trzeci zaczęty. Zanim wyjechaliśmy, trzeba było doprowadzić całe towarzystwo do ludzkiego wyglądu. Nie było to łatwe! Młodsze córki wyglądały, jakby ubrankami usiłowały zebrać cały kurz z pomieszczeń na dole. My musieliśmy chociaż z grubsza oskrobać się z farby. Najlepiej prezentowała się Weronika. Do dyspozycji mieliśmy zimną wodę w wiadrze. A czas gonił, jak zawsze.

Wpadliśmy, oczywiścei, w ostatniej chwili. Osiągnę niedługo mistrzostwo w wykonywaniu trzech czynności jednocześnie. Z racji płci naszego przychówku, to mi przypadło w udziele jednoczesne przebieranie Madzi w strój do karate, rozbieranie i wysikanie Małgosi. Z braku trzeciej ręki przez dłuższy czas dzierżyłam w zębach a to torebkę, a to jakąś część garderoby dziecięcej, a to aparat. W końcu z włosem rozwianym i obłędem w oku dopadłam krzesła na sali obok Andrzeja. Usilnie staraliśmy się ukryć niedomyte z farby dłonie i ubłocone buty przed oczyma zgormadzonej licznie publiczności.

Po uroczystym otwarciu, walkach finałowych i pokazach nastąpiła dekoracja zwycięzców. Magda wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć, tym bardziej, że dekorację zaczęto od najstarszych. Wieczorem nie mogła z przejęcia zasnąć i chyba spała z medalem. Aby godnie zakończyć ten dzień, na obiadokolację zrobilismy frytki (z braku innych rzeczy jadalnych w domu). Nie ma to jak zdrowe odżywianie! Do jakich kompromisów zmusza mnie to budowanie!

Dzisiaj też nie było lekko, ale o tym później. Teraz muszę nakarmić Małgo jedzonkiem szalenie zdrowym i warzywnym, a więc znacznie mniej entuzjastycznie witanym niż składniki wczorajszego menu.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...