Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
4 x D
czyli Denerwujące, Dołujące i Do D...
1. Firma Inbau zapadła się pod ziemię! Co dziwne, nie zapłacilismy im jeszcze nic poza pieniędzmi za linoleum, które leży u nas w domku, więc nie wiem, czy im się to opłacało. Nie odbierają telefonów. Nie odpowiedają na maile. A tacy mili byli dotychczas!
Podejrzewam, że mają jakąś większa robotę i my im wypadliśmy z grafiku. Nawet rozumiem, że większa kasa jest lepsza od mniejszej, ale sposób załatwienia sprawy (a raczej jego brak) doprowadza mnie do pasji. Szewskiej. A wiecie, z czego są znani szewcy.
Właśnie dzisiaj mieliśmy się cieszyć wykonaną przez nich podłogą! Pewnie wieczorem bym nie wytrzymała i od razu ustawilibyśmy meble w kuchni.
Po kilku bezskutecznych próbach dodzwonienia się do Inbau'a na wszelkie znane nam telefony, wczoraj posłaliśmy im maila. Ociekał jadem i szyderstwem. Zawierał także kilka gróźb (nie karalnych). Brak odpowiedzi. Chyba zrealizujemy te groźby!
2. Fliziarza postanowiliśmy pogrzebać w mrokach niepamięci. Nie ma sensu ganiać za facetem, o którym juz wiemy, że jest niesłowny i w ogóle bez sensu. No bo jak można przyjść, oglądnąć, wycenić, dogadać się co do zakresu prac i umówić się na cenę, ustalić termin rozpoczęcia prac i... zniknąć?!?!!! Najwidoczniej można. Tylko po jaką cholerę się to robi? Przecież on stracił swój cenny czas na wizytę u nas.
Czyżby jakieś fatum ciążyło nad każdym, kto podejmie sie u nas prac wykończeniowych? Może oni wszyscy niewinni? Może leżą w szpitalach jako ofiary ciężkich wypadków, które spotkały ich, gdy właśnie szli/jechali do naszego domku? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć! Ale, jeżeli tak się właśnie stało, obiecuję odszczekać wszystko, o o nich napisałam.
3. Pan K. z Thermogolvu najwyraźniej dołączył do grona tych, którym jakieś zaklęcie odebrało zdolność porozumiewania się. Ten jednak przynajmniej telefony odbiera i jakieś obietnice składa. Tylko co nam po obietnicach?
4. DHL oczywiście rozpatrzyło nasz wniosek odmownie. Możemy się odwołać od tej decyzji... do nich .W uzasadnieniu napisali pod koniec, że mają nadzieję, że zrozumiemy ich punkt widzenia (pewnie, że rozumiemy - kasa) i, że ta sytuacja nie wpłynie negatywnie na naszą współpracę . Oczywiście, że nie wpłynie, bo żadnej współpracy nie przewiduję. Teraz naszym warunkiem skorzystania z jakiejkolwiek sprzedaży wysyłkowej będzie oświadczenie, że towar przywiezie inna firma kurierska. Mam ochotę pluć pod koła każdej ciężarówki z ich logo! Tylko, co mi z tego?
Dla odmiany pani geodetka się wreszcie objawiła i przywiozła zamówioną mapkę. Proszę tu o wybaczenie wszystkich porządnych geodetów, ale mam nadzieję, że to był już nasz ostatni kontakt z przedstawicielką/ przedstawicielem tego zawodu.
Wczoraj rano średnia córcia oświadczyła, że "na jdzisiaj" potrzebuje do przedszkola opłatka, gałązki świerkowej i karteczki ze świętą rodziną. Gałązkę stracił świerk rosnący przed domem. Opłatek, jakimś cudem się uchował od zeszłego roku, ale karteczki z rzeczonym obrazkiem nie posiadałam. Miałam problem: czy jechać do domku na umówione spotkanie z Kierbudem i przedstawicielami naszej głównej firmy budowlanej, czy spełnić rodzicielski obowiązek i wyposażyć dziecię w odpowiednią karteczkę. Postanowiłam być lepszą mamą niż inwestorką i zaczęłam zwiedzać sklepy w pobliżu przedszkola w poszukiwaniu odpowiedniej karteczki. W drugim z kolei dopadł mnie telefon Kierbuda. Odpowiedniej karteczki nie było, więc odstawiłam zawiedzioną córkę do przedszkola, pocieszając ją, że pani zawsze każe coś przynieść na dzień - dwa przed wykorzystaniem ich do prac plastycznych, Przewidująca jest. (Na szczęście miałam rację.)
Przed domkiem stały znane mi samochody. Panowie odbyli dłuższą naradę na temat sposobu wykonania tego ostatniego słupka. Okazało się, że cementu i żelastwa wystarczy, więc pojechałam z Kierbudem do składu tylko po cegły i zaprawę do murowania. Małgo bardzo podobała się jazda dużym samochodem.
Kiedy podjechałam do domku po południu, słupek już stał sobie gotowy. Nawet aura była przychylna i w nocy nie przymroziło.
Przynajmniej to się udało!
A na koniec coś z zupełnie innej beczki. Zapomniałam ostatnio napisać, o wystąpieniu Małgo przed jasełkami w przedszkolu. Otóż usiadłyśmy sobie na krzesełku w dość już zatłoczonej sali, wyciągnęłam chusteczkę i wytarłam nos. Małgo zapytała: "Masz katar?". "Nie" - odparłam. "Miałaś gluta? Wielkiego?" - drążyło temat moje dziecię, bynajmniej nie szeptem. Wywołało to oczywiście ogólną radość. Dobrze, że chociaż nie zapytała o "wielkiego zielonego gluta", jak to czasem określa.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia