Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    359

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Agduś

503 wyświetleń

ODRABIAM ZALEGŁOŚCI

Sobota - drugi dzień montażu pompy.

Jako się rzekło w piątek wieczorem Andrzej wrócił z budowy około godz. 21.00 (czyli nadzwyczaj wcześnie), bo panowie wyraźnie przygotowywali się do spoczynku. Stwierdzili, że wszystko gotowe.

Jednak, gdy dotarłam z przychówkiem do domku w późny sobotni ranek, zakupiwszy po drodze nakrętki w znajomym już sklepiku z żelastwem (pani bez pytania mnie o personalia drukuje mi faktury), zobaczyłam, że praca wre. I to na kilku frontach! Andrzej zabrał się za spawanie pociętej dzień wcześniej płyty, ale akurat przerwał, żeby w towarzystwie p. Kuraszyka pooglądać tablicę błyskającą kolorowymi diodami. Fliziarze szaleli w łazienkach. Ekipa od pompy i solarów była wszędzie: na dachu, na parterze, przy pompie, przy zbiorniku, na górze w naszej łazience, na strychu. Biorąc pod uwagę, że panów było tylko czterech, wymagało to nie lada zdolności.

Wpisując się w poetykę, natychmiast naciągnęłam robocze ubranko, dzieci, też odpowiednio ubrane, wygoniłam z psem na pole, żeby się nie plątały pod nogami i zabrałam się do malowania na górze. Przez moment trochę poprzeszkadzałam, kończąc pierwsze malowanie naszej sypialni na trasie fliziarzy kursujących pomiędzy łazienkami i "pompiarzy" odwiedzających w tejże łazience tablicę rozdzielczą podłogówki. Szybko przeniosłam się do pokoju Małgosi, żeby położyć drugą warstwę farby.

Uprzedzając fakty napiszę, że efekt po tym malowaniu jest całkiem zadowalający! Można było malować już kolorem.

Co jakiś czas sprawdzałam, czy słychać dzieci. Jakoś dziwnie łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak wyglądają po chwili zabawy w otaczającym domek gliniastym błocie i stojących tam kałużach.

Właśnie skończyłam sufit, skos i półtorej ściany, kiedy zostałam zawołana na dół na krótki kurs obsługi pompy, zbiornika i sterowników. Andrzej uzbroił się w notes i długopis i zaczęło się! Ogólnie rzecz biorąc, to dla pana Kuraszyka obsługa pompy jest rzeczą prostą jak drut. Nawet dziwił się, że chcemy to zapisywać, bo przecież to takie oczywiste! Jednak cały czas podkreślał, że jakby co, to mamy dzwonić, pytać, wołać o pomoc. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że skorzystamy z tej propozycji. Tymczasem słuchaliśmy, Andrzej notował i wszystko wydawało się zrozumiałe, ale tak jakby nie do końca. No bo niby jasne jak słońce, ale byłam dziwnie pewna, że przestanie być takie, gdy tylko samochód ekipy zniknie za cmentarzem. Pocieszające było to, że musimy dotrwać pozostawieni sami sobie tylko do środy, kiedy to przyjadą jeszcze raz, tym razem, by zamontować kolektory na dachu (wszystkie doprowadzenia i stelaż już są).

W roli łyżki dziegciu wystąpiły wahania napięcia, które spowodowały wyłączenie się sprężarki. Podobno za daleko mamy do transformatora. No tak, w końcu "nasz" transformator nie zaistniał w rzeczywistości, pozostając jedynie w sferze planów.

Panowie jeszcze nadali ostatni szlif, zgarnęli swój biwak i pożegnawszy się w biegu z Andrzejem (wobec jego obecności mnie zignorowali całkowicie) pojechali w siną dal. No, nie taką siną, bo akurat była całkiem ładna pogoda - dosyć silny wiatr przeganiał szybko chmury i nawet zobaczyłam za Pogórzem Wielickim jakieś ośnieżone góry!

Fliziarze też wcześniej zakończyli pracę i odjechali. Zostaliśmy sami na placu boju. Andrzej mógł wreszcie wrócić do porzuconych czynności. Przypominał sobie nabyte jeszcze w technikum umiejętności spawania. Ja pełniłam rolę obciążnika, gdy trzeba było kątownik docisnąć do blachy.

Dzieci, doskonale zamaskowane, były coraz mniej widoczne na tle błota. Psuka, o dziwo, była znacznie czystsza.

Kiedy odważnik nie był już potrzebny, poszłam na górę i zaczęłam sprzątać. Zamiatając myślałam o tym, jak to niedawno w dzikim pośpiechu sprzątałam tam i odkurzałam, żeby przygotować front robót pierwszym linoleumiarzom. Z każdym machnięciem miotły rosła moja wściekłość na nich. Czy uwierzycie, że oni się do tej pory nie odezwali??? Piii...

Wypróbowaną, z konieczności, metodą pozostaliśmy na budowie tak długo, jak dzieci pozwoliły. Lekko marudzące towarzystwo zagoniliśmy do samochodu, starając się upchnąć je i możliwie najmniej ubrudzić przy tym siebie i wnętrze Felusi. Oczywiście stos NA koszu na pranie znacząco się powiększył.

Po obiedzie Andrzej wrócił do domku. Miał tylko pospawać do końca, ale wobec jego przedłużającej się nieobecności podejrzewałam, że na tym nie poprzestał. I rzeczywiście. Panieważ w poniedziałek spodziewaliśmy się linoleumiarzy nr 2, a w domku nie było juz śladu po moim szaleńczym sprzątaniu sprzed miesiąca, planowałam, że w niedzielę, niestety, posprzątamy. Po 3 w nocy Andrzej wrócił i z dumą stwierdził, że jest wysprzątane!

W poniedziałek nikt się nie pojawił. Nikt się nie skontaktował. Norma. Polska norma...

Dzisiaj fliziarze zasuwali od rana do wieczora. Chętnie popracowaliby też jutro, ale nie wiemy, czy wreszcie linoleumiarze się nie pojawią. Dodzwonić się do nich nie udało wieczorem. Fliziarze czekają rano na wiadomość.

Czy ja jestem przewrażliwiona? Bo mnie się wydaje, że to jest chore! A może to jednak norma?

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...