Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
O INTERNECIE, POMPIE, SOLARACH I ŁAZIENKACH ORAZ TRZECIEJ FIRMIE OD LINOLEUM
Zachowałam się wczoraj jak firma układająca linoleum! Obiecałam, że napiszę o tym wszystkim i nie napisałam. Wstyyyyd
Na to konto pojechałam dzisiaj do naszej internetodajnej firmy z awanturą i zapowiedzią rychłego rozstania. Wygarnęłam od proga, że sobie nie życzę i w ogóle, że internet chodzi jak na korbkę, że otwieranie każdej strony trwa od minuty do pięciu, jeżeli w ogóle się otworzy (wczoraj wieczorem nie), że wysłanie listu z załącznikiem trwa kilknaście minut i udaje się za piątym razem albo i nie, że... A pan mi na to, że od wczorajszego wieczoru mają awarię, że naprawiają, że powinnam ich zawiadamiać od razu o każdej niedogodności... Musiałabym codziennie ich odwiedzać!
Jak tak dalej pójdzie, to się z tepsą przeprosimy (błe!).
Pompa ciepła działa od tygodnia. Mruczy czasem, świeci różnokoorowymi diodami, pokazuje temperaturę. Na razie podchodzimy do niej z respektem. Niby wiemy, co oznaczają te światełka, ale wszelkie manewry (nieliczne) wykonujemy po długim namyśle. Na szczęście Pan Kuraszyk zawsze odbiera telefon i odpowiada cierpliwie na nasze pytania.
Wygląda na to, że rzeczywiście do czasu budowy obiecanego transformatora będziemy mieć problemy wynikające z różnicy napięcia w fazach (cokolwiek to nie znaczy ). Już dwa razy przyłapaliśmy pompę nie nieróbstwie. Pierwszy raz chyba dzień czy dwa po jej włączeniu, drugi raz dzisiaj. Ona ma jakiś bezpiecznik, który ją wyłącza w chwili wystąpienia wyżej opisanego zjawiska. Kiedy to się stanie, trzeba po prostu wcisnąć mały czarny guziczek i pompa powinna zaskoczyć, pod warunkiem, że już nie ma tej różnicy napięć.
Zapisaliśmy dwa razy stan licznika. P. Kuraszyk nam kazał, bo chce nam doradzać, co robić, żeby było lepiej czyli oszczędniej, a my grzecznie zapisujemy od czasu do czasu. Najlepiej by było mieć podlicznik, bo nie potrafimy określić, ile prądu zużywają fliziarze.
Sobota - montaż i uruchomienie pc. Najpierw pc miała nagrzać wodę w zbiorniku, dopiero potem mieliśmy włączyć grzanie podłogówki. Tak się stało. Niedziela - Rano temperatura w domu wynosiła 18 st. przy zadanej temp. podłogówki 25 st. Temperatura zadana w zbiorniku 25 st., rzeczywista na górze zbiornika - 60 st, na dole 20. Wieczorem wszystko wystygło.
Poniedziałek rano - nie pamiętam ile w domu, ale chłodniej, woda też chłodniejsza (jakieś 15 st.). Wykorzystaliśmy pierwsze koło ratunkowe - telefon do przyjaciela. P. Kuraszyk wypytał o stan światełek, ustawień itd. Kazał to i owo zmienić i wcisnąć czarny guzik.
Wtorek - wszystko ok. Wieczorem zapisaliśmy listę pytań do speców, którzy mieli pojawić się w środę i zamontować solary.
Środa - rano wizyta na budowie. Znowu "100 pytań do..." czyli spotkanie z fliziarzami i jakieś zakupy w składzie. Obiecałam, że koło 11.00 będę, bo mają przyjechać panowie z solarami. Tymczasem cisza. W końcu zadzwoniłam do p. Kuraszyka z pytaniem, czy przyjadą i dowiedziałam się, że już od godziny są i pewnie już kończą! A instrukcja?!?!? Wpakowałam Małgo do auta i pognałam do domku. Oczywiście natychmiast zostałam zasypana pytaniami o wygląd wymarzonych łazienek. Tymczasem panowie skończyli montaż solarów i przystąpili do szkolenia z zakresu ich obsługi. Jako dobrze przygotowana uczennica miałam notesik i długopis i pilnie zapisywałam każde słowo. Pan instruktor patrzył mi przez ramię, czy dobrze piszę. Oczywiście w tym momencie wszystko wydawało się proste jak budowa cepa. Zobaczymy, co będzie dalej! Obsługa solarów jest chyba jednak prostsza niż pc. Mają po prostu grzać i już. Nie wolno ich wyłączać. Wiem, co należy sprawdzać i kiedy korzystać z koła ratunkowego.
Akurat tego dnia słoneczko świeciło, więc solary miały okazję się wykazać. Od momentu montażu do chwili udzielania instruktażu podniosły temperaturę w zbiorniku o 5 st.
Przez moment zastanawiałm się, czy P. Kuraszyk tak instruując wszystkich użytkowników zamontowanych przez siebie pc, ma jeszcze czas na robienie czegokolwiek innego niż odbieranie telefonów. Jednak podczas jego obecności u nas, nie udzielał bez przerwy porad, więc chyba po jakimś czasie ludzie opanowują tę sztukę i radzą sobie sami.
Po wysłuchaniu instrukcji zasypałam panów pytaniami, pilnie notując odpowiedzi. Na koniec, w nagrodę opowiedziałm im, jak układaliśmy kolektory. Chyba ich ubawiła ta historia, ale pochwalili, że wszystko zrobiliśmy "jak w książce" i dlatego tak nam hula (oczywiście wcześniej poprosiłam o sprawdzenie, czy wszystko jest ok - było).
Czwartek - wszystko ok.
Piątek - Rano w domku było chłodniej (jakieś 16 st z hakiem). Fliziarze zadali mi amerykańskie pytanie, jak odłączyć ciepłą wodę, bo chcą zamontować baterie. Jak??? Nie wiem!!! Koło ratunkowe - telefon do przyjaciela. Dowiedziałam się, jak tego dokonać, a przy okazji zgodnie z instruktażem włączyłam pc, którą pewnie znowu "wybiło" to opisane wcześniej zjawisko.
I to by było na tyle.
A teraz o łazienkach. Pamiętam, że Główny Fliziarz zapowiadał, że dwie górne łazienki zrobi w tydzień. Fakt, że zabrał się też i za dolną, ale już kończy się drugi tydzień, a koniec robót majaczy gdzieś w odległej przyszłości. Panowie już narzekają, że im linoleumiarze wytną jeden dzień, robiąc wylewkę. Trzeba jednak przyznać, że robią dokładnie i porządnie, więc nie narzekam.
W środę po poludniu kolejna lista życzeń od fliziarzy wygnała mnie do Krakowa. Ponieważ Andrzej znalazł gdzieś przy zakopiance poszukiwane gumy, umówiliśmy się koło centrum handlowego. Oczywiście najpierw musiałam się poważnie zastanowić, jak tam dojadę. Kategorycznie odmówiłam jazdy przez Kraków, uznając, że jedyną możliwą do pokonania przeze mnie drogą jest obwodnica. Żeby zilustrować moją znajomość Krakowa należałoby z mapy powycinać plamy i nakleić je na białą kartkę. Jak się dostać od jednej do drugiej? Tego z reguły nie wiem.
Na skutek drobnego, aczkolwiek brzemiennego w skutki, nieporozumienia pomyliłam zjazdy i już chwilę po rozstaniu się z obwodnicą skonstatowałam z przerażeniem, że podążam w kierunku Zakopanego. Ciemność, tłum pędzących samochodów, a wśród tego wszystkiego ja - czerwony kapturek z obłędem w oku! Starając się opanować ogarniającą mnie panikę, zjechałam w pierwszą boczną uliczkę, stanęłam tam i zaczęłam rozmyślać. Powstrzymałam się przed zrobieniem tego, na co miałam największa ochotę - zadzwonieniem do Andrzeja, żeby złapał stopa i przyjechał nas uratować przed tym dzikim tłumem pędzących po zakopiance samochodów. Pewnie zrobiłby to, ale raczej bez zachwytu! No i nie zdążylibyśmy pozałatwiać wszystkiego.
Jedynym racjonalnym wyjściem z tej sytuacji było ZAWRÓCENIE. Wiedziałam, że jest to do zrobienia, ale mogę przy okazji osiwieć.
Osoby o słabszych nerwach proszę, o pominięcie mrożących krew w żyłach opisów moich przeżyć.
Zacisnęłam zęby, poczekałam i wjechałam na środkowy pas. Poczekałam i włączyłam się do ruchu. W tym momencie poczułam się, jakby porwał mnie wodospad. Byłam na lewym pasie, więc wszyscy mieli prawo oczekiwać, że będę się po nim poruszała z jakąś potworną prędkością. Oczywiście nie byłam skłonna spełnić ich oczekiwań, co budziło zrozumiałą wściekłość, wyrażoną, na szczęście tylko przez trąbienie (no, może nie tylko, ale inwektyw nie słyszałam). Tymczasem ja marzyłam tylko o jednym - o niedostępnym prawym pasie. Rozpędzałam się coraz bardziej, żeby uniknąć linczu, ale zjechac nie mogłam. Andrzej twierdzi, że to jest kwestia wprawy. Ja uważam, że to ułomność, która wyklucza mnie z grona kierowców - nie potrafię ocenić tego, co widzę w lusterku po ciemku. Kompletnie! Nie wiem, czy to coś, co jedzie za mną, jest blisko czy daleko, czy się zbliża i z jaką prędkościa. No po prostu mogłabym tego lusterka nie miec w ogóle. A teraz wyobraźcie sobie zmienianie pasa bez lusterka!
Skoro piszę, to żyję, wiec łatwo się domyślić, że w końcu zjechałam na ten prawy pas i dotarłam do CH "Zakopianka".
Kupiliśmy te tak poszukiwane gumy i zareklamowaliśmy ideę pompy ciepła. Dokonaliśmy następnie większości zakupów według listy podyktowanej przez Głównego Fliziarza. Między innymi wybraliśmy i kupiliśmy luksfery do dolnej łazienki. Wybór nie był łatwy. Luksfery są tak piękne, że najchętniej miałabym połowę ścian w domu z nich. Następnego dnia rano dokupiłam brakujące rzeczy w naszym składzie i zawiozłam na budowę z nadzieją, że to już ostatni transport (poza kątownikiem do osadzenia drzwi).
Dzisiaj zauważyłam, że już w łazience dziewczyn robią fugi, więc koniec bliżej niż dalej. W naszej nawet nie byłam, bo czas mnie gonił. Dolna rano była w fazie bardzo wstępnej. Ostatnio w takim pośpiechu wpadałam na budowę i wypadałam z niej, że nie robiłam zdjęć, mimo że aparat mam ciągle w plecaczku. Może jutro się poprawię.
O dniu dzisiejszym i firmie układającej linoleum napiszę następnym razem, bo dłuższe zajmowanie kompa może się dla mnie źle skończyć.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia