Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości
  • wpisów
    249
  • komentarzy
    0
  • odsłon
    359

Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)


Agduś

638 wyświetleń

JAK SIĘ PODŁOGA W LINOLEUM OBLEKAŁA (i nie tylko o tym oczywiście)

 


Może to i musztarda po obiedzie, bo nie mogąc wytrzymać, wkleiłam zdjęcia naszych podłóg, ale jako osoba uzależniona od pisania na forum, nie mogę odmówić sobie przyjemności opowiedzenia o wydarzeniach minionego piątku i soboty.

 


Jak już wspomniałam, panowie pojawili się w piątek z dużym opóźnieniem, ale za to od razu zabrali się do pracy.

 


Po południu wpadliśmy tam, oczywiście, wracając z Krakowa. Ponieważ dyżur przy wnukach objęła kolejny raz babcia, mogliśmy zapewnić im odrobinę rozrywki. Andrzej oddał wszystkie trzy dziewczyny pod opiekuńcze skrzydła babci, zakupiwszy im uprzednio bilety do kina. Tymczasem ja przemieściłam się do grodu Kraka busem. Czekając na Andrzeja oglądnęłam interesujące przeceny w Jysku – między innymi drewniany stół słusznych rozmiarów+ 4 krzesła za jedyne 500 zł (bez złotówki, oczywiście). Usiłowałam też znaleźć jakieś sensowne lampy, ale bez skutku.

 


Mieliśmy załatwić duuużo spraw. Załatwiliśmy mniej, oczywiście. Najpierw zawitaliśmy w MPO, coby rozwiązać umowę na wywóz śmieci stąd, a zawiązać na wywóz stamtąd oraz zakupić kilka wielkich worków na pozostałości po naszych budowlańcach. Kiedy dowiedzieliśmy się, ile kosztuje worek na gruz, miny nam zrzedły . Postanowiliśmy go nie kupować zanim nie rozkopiemy tej pokaźnej sterty i nie dowiemy się, ile w niej jest gruzu. Na razie kupiliśmy 5 worków na „ śmieci bytowe”. Okazało się, że ISO skomplikowało życie klientom MPO, bo teraz trzeba mieć akt własności, żeby zawrzeć jakąkolwiek umowę z nimi, podczas gdy dwa lata temu Andrzej nawet bez zameldowania to załatwił. Miły pan na szczęście zaproponował załatwienie sprawy za pomocą maila! Jaka nowoczesna instytucja!

 


Wędrując długim korytarzem obserwowałam wesołe życie urzędników. Jakiś pan roznosił po pokojach ciasteczka z kremem i kawusię, wszyscy byli uśmiechnięci, wyluzowani i jedyne, co by mi przeszkadzało, to swąd papierosów tu i ówdzie się unoszący.

 


Podziwiałam, jak pani w kasie fachowo sprzedała nam pięć worków, korzystając przy tym z komputera i wypełniając szybciutko kilka druczków. Na koniec nieekologicznie, wbrew naszym protestom, zapakowała je w reklamówkę i nie bez trudu przecisnęła przez okienko.

 


Kolejnym punktem programu była wizyta w sklepie z akcesoriami meblowymi. Ależ mi się tam spodobało od wejścia! Ja powinnam się teraz takimi rzeczami zajmować. Wiecie ile tam było różnych uchwytów do szafek?!!! No normalnie mnie wcięło i nie mogłam się oderwać. Chociaż wiedziałam, że przyjechaliśmy po coś zupełnie innego, stałam przed nimi i wybierałam: te do łazienki dzieci, te do naszej, tamte motylki do szafy Małgosi, a te malutkie porcelanowe z różyczkami oczywiście do Madzi, do kuchni może te plastikowe przeźroczyste w czystych kolorkach albo tamte w kształcie sztućców i filiżanek, chociaż porcelanowe też są piękne, ale nie pasują do stylu naszej kuchni (w końcu zdecydowałam, że w naszym domku w górach, który zbudujemy na emeryturę, będziemy mieli kuchnię w stylu babuni z takimi właśnie uchwytami).

 


Oczywiście rzuciłam się też do oglądania blatów. Najpierw zobaczyłam taki cudnej urody bordowy i już, już zaczęłam żałować, że nie mamy bordowego linoleum w kuchni, kiedy Andrzej wyciągnął pomarańczowe o takim samym wzorze! Nastąpiło to, co lubię najbardziej – to jest TO! Bez wątpienia!

 


Natomiast bardzo zawiodły mnie pantografy, po które właśnie przyjechaliśmy. Opornie toto chodzi i grozi wystrzeleniem zawartości szafy w kosmos. Ostatecznie postanowiłam, że zainstalujemy sobie takie w naszej szafie, a dzieciom chyba damy spokój, chociaż to u nich właśnie byłoby najpotrzebniejsze rozwiązanie. Przemyślę to jeszcze.

 


Po powrocie (na raty, bo Felusia jest uparta i nie chce się rozciągnąć) i szybkim obiadku (ostatnio takie jemy najczęściej) natychmiast ruszyliśmy do domku gnani ciekawością. Tym razem nie musiałam pokonywać żadnych oporów ciała ani ducha, bo nie protestowały. Zgodnie zanurzyły się w ciemności i podążyły do domku.

 


Główny Układacz przywitał nas z dziwną miną i stwierdził z miejsca, że te kolorki to nawet ładne są, ale ten czerwony to... Nie bez lekkich obaw pokonałam drabinę i rzuciwszy przelotnie okiem na kremowożółtą podłogę u Weroniki, pomknęłam do pokoju Madzi. Stanęłam w progu i stwierdziłam, że nie rozumiem wątpliwości Głównego Układacza. Wyglądało pięknie! Pomyślałam od razu, ze Małgo znowu będzie zazdrościła siostrze. Już spokojnie obeszłam wszystkie pokoje po kolei, kontemplując ich odmieniony wygląd. Jedyne, co mnie zaskoczyło to to, że pomarańczowa wykładzina wydawała się znacznie ciemniejsza niż na próbce. A może to wina braku oświetlenia w akurat tych pomieszczeniach?

 


Przez chwilę byłam odcięta od świata, bo panowie zabrali mi drabinę, żeby położyć linoleum w hollu, ale, gdy tylko było to możliwe, rzuciłam się na dół po aparat. Obfotografowałam dokładnie wszystkie pokoje, przestraszyłam jednego z panów, który myślał, że to znowu burza błyska aż wreszcie usatysfakcjonowana wspięłam się na strych, gdzie kończyliśmy układanie płyt OSB na podłodze. Już został tylko mały fragment za kominem. Rekuperator można spokojnie montować.

 


W sobotę rano odstawiłam najstarsze dziecię na obóz sportowy do szkoły i poszłam do domku, gdzie Andrzej już od rana walczył ze śmieciami. Udało mu się zapakować pierwszy worek. Przyłączyłam się do rozkopywania hałdy i segregowania śmieci. Po tym treningu mogę śmiało szukać pracy na wysypisku, jeżeli nie uda mi się znaleźć jakiejś bardziej zgodnej z wykształceniem.

 


Nie zważając na deszcz kopaliśmy, segregowaliśmy i napełnialiśmy worki. Jakoś coraz mniej ciepło myślałam o budowlańcach, którzy nam ten cały bajzel zostawili, wzbogacając asortyment śmieci typowo budowlanych o kilka par butów, spodni i inne części garderoby.

 


Dzięki segregacji większość śmieci zmieściliśmy w tych pięciu workach. Gruzu właściwie nie było. Poznaliśmy przy okazji budowlane preferencje w zakresie napojów wyskokowych (trzeba przyznać, że nie było tych butelek znowu aż tak dużo).

 


Tymczasem panowie kończyli układanie ostatniego kawałka linoleum i zgrzewanie wszystkiego. Koło południa odmeldowali się, po uprzednim załatwieniu formalności. Ich szef przez telefon jeszcze raz przepraszał za spóźnienie pierwszego dnia pracy. Andrzej zapewnił go, że wybaczyliśmy im to. W dodatku obiecał, że będziemy wszem i wobec głosili wieści o ich rzetelności i poważnym traktowaniu nawet tak śmiesznie małego zlecenia jak domek jednorodzinny. Pan bardzo się ucieszył, szkoda tylko, że nie zaproponował jakiegoś udziału w zyskach od klientów powołujących się na nas . No ale trzeba im przyznać, że byli w mierzeniu powierzchni uczciwi, bo wyszło im mniej niż Andrzejowi, co nas bardzo ucieszyło, jak łatwo się domyślić. Że też nie trafiliśmy na nich od razu, tylko zaczęliśmy pechowo od ... Inbau’a!

 


W domku pachnie teraz olejem lnianym , co podobno jest normalne i minie po kilku dniach.

 


I tak to było z tym linoleum.

 


A potem szybko wyprodukowaliśmy obiadek, tort i odbyła się imprezka rodzinna z okazji dziesiątych urodzin Weroniki.

 


0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Add a comment...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...