Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)
ZOSTANĘ MĘŻCZYZNĄ! JUTRO!
Jutro czeka mnie odbycie poważnej męskiej rozmowy z wykonawcą. Andrzej oczywiście pracuje, więc sama zostałam na placu boju. Brrr!
A tak dobrze sie dzisiaj zaczęło!
Rano zawiozłam starsze dziewczyny do szkoły. Tym razem nie na obóz sportowy (Weronika zrobiła sobie dzień przerwy) tylko na wyjazd do kina. Już przed szkołą zadzwonił do mnie Schodziarz, więc pognałam szybciutko do domku.
Samochód był oczywiście załadowany różnymi paczkami, pudełkami i półkami z Ivara.
Otworzyłam dom, panowie zaczęli rozładowywać swój samochód a ja swój. Nosząc paczki ciekawie rzucałam okiem na wnoszone do domu kawałki naszych schodów. Podobały mi się!
Skończyliśmy prawie jednocześnie. Ja poszłam jeszcze po Małgosię, która do tego czasu siedziała w aucie słuchając nowej bajki z kasety. Odnalazła się ta bajka podczas pakowania i wyraźnie ją fascynuje. Wcześniej woziliśmy w samochodzie dwie kasety, które wszyscy znamy już na pamięć. Małgoś często mówi i śpiewa razem z aktorami. Tej nowej dopiero się uczy :) .
Przystąpiliśmy do omawiania zadań dodatkowych, które postawiliśmy przed panami. Rozmowa była krótka i konkretna. Wymiana dachówki na taką z kominkiem do odpowietrzenia kanalizacji i przegląd komina w celu stwierdzenia pochodzenia tej nadal tajemniczej plamy zostały skwitowane krótko "nie ma sprawy". Chwile zajęło nam ustalenie, co (klej i olej), jakie (powiedzą w sklepie), ile (j.w.) i gdzie należy kupić, byśmy mogli niedługo cieszyć się piękna drewnianą podłogą tu i ówdzie. Najpierw dowiedziałam się, gdzie to mamy kupić korzystając z fachowego doradztwa sprzedawców i dużego rabatu, który dostaniemy powołując się na naszego Parkieciarza (to wciąż ta sama osoba). Gdy dowiedziałam się, że sklep jest czynny tylko do 16.00, zrobiłam minę pt. "kłopot". Szybko znalazło się rozwiązanie - przecież panowie moga jutro tamtędy jechac do nas i po drodze kupić, co trzeba.
Tymczasem pozostali dwaj panowie przymierzali już te deski, na których opierają się schody, do ściany. Że też nic mnie nie tknęło juz wtedy! Byłam zaślepiona radością, że już nigdy nie będę musiała wspinać się na górę po obrzydłej drabinie.
Deska plasowała sie niewygodnie blisko regulatora temperatury. Jej przykręcenie do ściany uniemożliwiłoby otwieranie takiej jakiejś klapki w nim. Pnowie nie zgłaszali problemu, więc nie wnikałam. Rzuciłam jeszcze okiem z zachwytem na stopnie i balaski, zabrałam Małgo i poszłam, żeby nie przeszkadzać w pracy.
Korzystając z ostatniego dnia słonecznej jesieni poszłam po dziewczyny na piechotę, żeby nie grzeszyć jeżdżeniem wszędzie samochodem. Zdążyłam nawet nakarmic towarzystwo zanim zostałam wydzwoniona przez Kominkarza (o tej rozmowie napiszę jutro).
Właśnie wykonywałam przećwiczone wielokrotnie manewry, mające na celu skompletowanie trzech zestawów złożonych z córki, butów, kurtki, szalika, czapki i rękawiczek (najlepiej pary), kiedy pod dom podjechali schodziarze, żeby zostawic mi klucze. Usłyszawszy, że jutro zamierzają przyjechac koło 7 - 8 rano, czym prędzej oddalam im klucz do domku.
Kiedy weszłam do domku w pierwszej chwili miałam wrażenie, ż coś tam przeszkadza. Przyzwyczaiłam sie do tego dużego pustego holu, a tu schody znacznie zmniejszyłyjego pwierzchnię.
Kontemplowanie schodów zostawiłam sobie na później i skupiłam się na omawianiu szczeółów wyglądu naszego przyszłego kominka. Trwało to czas jakiś, potem jeszcze przez chwilę wynosiłam z samochodu kolejne paczki książek i wielki wiklinowy kosz pełen różnorakich gier i puzzli. Aż wreszcie przystąpiłam do oględzin schodów. Pochodziłam po nich w te i we wte. Byłam pozytywnie zaskoczona tym, że chociaż zabiegowe, są nad wyraz wygodne! Żadnego stopnia o szerokości zero! Nawet tuż przy wewnętrznej poręczy (na razie niezamontowanej) można spokojnie postawic stopę! Już juz miałam dokonać inauguracyjnego zjazdu na tylnej części ciała, kiedy zauważyłam coś, co odebrało mi całą radość. Pomijam już dziwny secesyjny kształt poręczy (nie wiedzieć czemu zostaliśmy nimi uszczęśliwieni, bo niczego takiego nie ustalałam), ale te schody mają wadę, która czyni je całkowicie nieprzydatnymi!
Otóż od początku mówiliśmy, że pod wyższym spocznikiem (gdy jeszcze miały to być schody trzybiegowe bez zabiegu) musi się dać przejść, bo tamtędy prowadzi robocze wejście do kuchni. Jeden z wcześniejszych projektów domku został odrzucony właśnie ze względu na brak takowego! Nie ma mowy, żeby nie było możliwości wejścia do kuchni z pominięciem salonu!
Tymczasem pod tymi schodami nie da się przejść bez schylania głowy. Ja nie mogę przejść, a co dopiero Andrzej! Przecież nie będziemy chodzić po własnym domu pozginani w ósmy paragraf!
Andrzej wcześniej przeliczał kilka razy, jak to zrobić, żeby było dobrze i wygodnie, jednak jego projekty zostały odrzucone, jako niewygodne lub niemożliwe do realizacji. Cały czas podkreślaliśmy, że tam musi być przejście.
I co teraz?
Stopni nie oddam, bo są doskonałe. Tych schodów nie da się poprawić. Przynajmniej ja nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wprowadzamy się w sobotę nieodwołalnie! Musimy mieć schody! Nowe do soboty na pewno nie powstaną!
To były problemy. A teraz mój pomysł, który jutro muszę przeforsować:
Schody na razie zostają. Panowie jutro montują pozostałe poręcze. Nie płacimy. Czekamy na wymianę tych zębatych, na których się opierają stopnie. Muszą być wyższe. Stopnie zostają, bo nie zmienia się ich kształt ani ilość. Po prostu muszą być trochę wyższe. Ostatni wypadnie równo z podłogą na piętrze, tworząc jej przedłużenie (tak planował Andrzej). Po wymianie płacimy.
Trzeba być twardym, nie miętkim, jak słusznie ktoś tu już napisał, więc do spania, żeby zregenerować siły, a jutro do boju!
Przy okazji rezygnujemy z tych dziwnych wygięć, które ni z gruszki, ni z pietruszki, "ozdabiają" schody. Niczego takiego nie widziałam w albumie, który mi pan prezentował, kiedy obstalowałam nasze. Dopiero na zdjęciach zauważyłam, że te wygięcia nijak się do siebie mają. Zresztą zobaczcie sami:
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia