Dziennik Jeziera
Ciekawe czy się przyzwyczaję do mieszkania poza miastem. Od kiedy pamiętam zawsze mieszkałem prawie w centrum. Dorastałem w Gorzowie Wlkp. Tam nawet na piechotę wszędzie gdzie tylko potrzebowałem miałem 30 min. Autobusem najwięcej 5 przystanków. Po szkole średniej wyemigrowałem do Szczecina i znowu zamieszkałem na tyle niedaleko, że nocne powroty z imprez nie wymagały zamawiania taksówki. W Szczecinie było super ale za długo nie dało sie wytrzymać. Wyjechałem do Warszawy. To miasto to zupelnie inna bajka. Tutaj nie da się korzystać tylko z transportu nożnego. Na początku mieszkałem na Starym Mokotowie, potem na Nowym Mieście. Własne mieszkanie to ponowny powrót na Stary Mokotów. Nawet jak z konieczności mieszkałem u teściów na Ochocie to było wszędzie na tyle blisko, że nawet o prawie jazdy i samochodzie nie myślałem. A teraz taka zmiana. Zamiast po pracy zamówić taksóweczkę i po 10 minutach być pod blokiem muszę jeszcze pokonać kilkadziesiąt km. To kolosalna różnica. Ilość spędzonych minut w drodze do lub z pracy nawet nie jest taka duża - 40-45 min ale jednak odległość jest spora. Do tego mieszkam daleko od asfaltowej drogi i przejechanie 2-2,5 km po nieutwardzonych drogach jest bardzo uciążliwe i dla mnie i dla samochodu. Co to za przyjemność jechać w porywach do 15 km/h.
Ale mieszkanie w domu za miastem to nie tylko odległość. Nie wiem czy się szybko przyzwyczaję. Na razie nie mam czasu usiąść i odpocząć tyle jest zawsze do zrobienia. Czy to się kiedyś polepszy?
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia