Dziennik Martki
Coś się rusza.
Powoli.
Zakończenie pracy w mojej firmie wiąże się z siedzeniem w niej do późnego wieczora, poza tym dzis dowiedziałam się, że zorganizowano mi również długi weekend, bo "warto byłoby jeszcze to zrobić, bo zanim nowa osoba przyjdzie, to zginiemy"
No nic. Wylądowałam na działce około 20.15. Samochód MS stoi, więc wrócili - dobre i to.
Wszyscy już w przyczepie, a że nastrój jest ciut wojenny to nikt nie wyszedł.
Ostatnie dwa bezdeszczowe dni zaowocowały następująco:
1) domurowane brakujące 3 warstwy klinkieru na kominie.
2) ofoliowana i ołacona jedna połać dachu
3) ona też obita blachą i z doczepionymi rynnami.
4) rozłożone 7 dachówek chyba na próbę.
Tyle.
Nie wiem czy to dużo, ale mi i tak się ciagle wydaje, że niewiele.
Dziś anielską cierpliwością wykazał się Statek. Bezczelnie korzystając z podanego niegdyś telefonu komórkowego zadzwoniłam doń około 21 zmartwiona, ze na każdej dachówce są rysy.
Statek cierpliwie wytłumaczył, że na czerwieni naturalnej to tak jest, że po deszczu znikną, że to nie angoba itd.
Potem dopiero pomyślałam, ze gdyby każdy klient wydzwaniał z pierdołami około 21, to Statek szybko rozwiązałby umowę z pewnym operatorem telefonii komórkowej
No nic. Mocy trochewróciło, więc zanim ucieknie zabiore sieza organizowanie prac poszczególnych ekip (elektryk, hydraulik - podłogówka, tynkarz, wylewkarz) jedna za druga. Strach się bać.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia