Dziennik Martki
Pusto na mojej budowie. Jakaś taka dekadencja mnie ogarnęła jak dziś tam zajechałam. Nie ma przyczepy, nie ma marudy Zdzicha, nie ma Budrysa. Cicho, spokojnie, smutno trochę.
Bałaganu tez ciut zostało, ale będą jeszcze zbijac schodki prowizoryczne, co by goście mieli jak oglądac górę, to sprzątną.
Jutro wrócą ułożyć dachówki, które dziś przywiozłam. Niefajnie w końcu z tymi dachówkami. Pojechałam dziś zabrać te dobre, okazło się, że dobre oni mi dadzą, ale musze za nie najpierw zapłacić, a rozliczę się tam, gdzie kupiłam dach. Spanikowałam bo nie miałam grosza przy duszy, ale na szczęście sklep w Koniku Nowym miał terminal do kart.
Ja albo jestem przewrażliwiona i ostatnio ciut zbyt nerwowa, ale całą sprawa średnio mi sie podoba. Najpierw po zgłoszeniu, że dachówki sa potłuczone była mowa, że na reklamację jest 1 dzień od daty zakupu , a u mnie minęło już kilka. (o jednodniowym terminie na zgłoszenie reklamacji oczywiście nikt przy zakupie nie wspomniał)
Po moim krótkim proteście Statek wypisał papiery reklamacyjne i czekamy na dachówkę.
Miała przyjechac we wtorek - kierowca miał obsuwę, nie dojechała. W środę Luśka wyrażając chęć pomocy pojechała - przywieźli prawe zamiast lewych. Gdy w końcu stwierdziłam, ze sama je sobie przywiozę obawiając się, ze na kolejny transport z Konika będę znowu czekała - okazało się, że mimo, ze hurtownia popełniła błąd, mimo, że ja jadę taki kawał o nieludzkiej porze, żeby zdażyc przed pracą, musze sobie sama za dachówki zapłacic, a jak chcę odzyskac pieniądze, to mam jechac tam, gdzie kupowałam cały dach, bo nie jestem klientem w Koniku tylko w Warszawie.
To nie jest duża kwota, jakieś 78 PLN, ale hm... nie podoba mi się to i już.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia