Dziennik Martki
Tydzień budowlany się skończył.
Mam wszystkie instalacje wewnętrzne.
Dziś rano przyjechai elektrycy. Zgłaszając się do ich szefa, uzgadniając projekt i robotę wyrażałam wątpliwości, ze na pewno jednego dnia nie zrobią wszystkiego. Pan elektryk mnie uspokajał, że pani Marto, prosze sięnie martwić, moje chłopaki zrobią.
Zajechałam na bucowę o poranku. Cisza, ptaszki, zajączek, brak aparatu...
Aż tu nagle słyszę: jedzie samochód...
Latwo poznac, że samochód wjeżdża na moja namiastkę drogi, ponieważ jego dźwięk nagle staje sie wyjący, słychac, że jedzie na jedynce, od czasu do czasu słychać jak opona ześlizguje się z kamienia
To nie był samochód. To były DWA samochody.
Wysypało się z nich z 10 chłopa w czerwonych spodniach na szelkach. Poinstruowałam ich co do lokalizacji prądu i wody i pojechałam do pracy.
W ciągu dnia pan dzwonił kilka razy upewniając się, że to co robi robi tak jak ja chcę, zgłosił brak gniazda pod odkurzacz centralny w projekcie i pytał czy ma być, spytał czemu nie chce oświetlenia na stryszku (a nie chcę? jasne że chcę) i wreszcie zadzwonił o 16.36, że skończą do 17.30.
O tej to godzinie przyjechałam na budowe, pan oprowadził mnie po wszystkich gniazdkach, gniazdeczkach, pokazał co i gdzie, spyał czy dobrze, pochwaliłam a on: to teraz przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy...
Włos zjeżył mi się na głowie...
Okazało się, że MS zostawił kawałek szalunku w salonie, o którym to ja pomyślałam, ze tynkarze zdejmą. Zdejmowali elektrycy i stał się pech.
Odpadł kawałek deseczki z gwoździkiem... Kawałek tak mały, ze prześlizgnął się przez szparkę w palecie zabezpieczającej rurki do centralnego. Spadł gwoździkiem do dołu... I mam dziurkę. Maluutką...
Nawet nie ma co winić elektryków, bo bardzo się starali niczego nie uszkodzić i przyznali się, że coś nie tak.
Zadzwoniłam do pana od centralnego - przyjedzie i naprawi - podobno to niedużo roboty.
Może przyjedzie jutro około 7 rano... Znów się nie wyśpię
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia