Dziennik Martki
Dziś był czas rozliczenia z tynkarzami.
Wyszło im 450 metrów tynków, więc, zanim zapłaciłam, pojechałam sprawdzić czy aby na pewno.
Zainwestowałam w miarę stalową i spędziłam upojne dwie godziny mierząc, mnożąc i dodając.
Pan szef brygady tynkowej w tym czasie czekał na mnie w Piasecznie i trochę było mi go szkoda.
Wynik moich pomiarów - 400m.
No to jedziemy do pana.
Spodziewałam się hałasu, kłótni, jakichś nieprzyjemności, narzekania, że tynki wyjątkowo grube, ze źle im się robiło ta nidą itd.
Poprosiłam grzecznie o ich wyliczenia.
Pan wprawdzie nie mial ich przy sobie, jednak zainteresował się moim zainteresowaniem.
Zadzwonił do chłopaków, którzy te tynki mierzyli i po kilkunastominutowej z nimi rozmowie i przegladaniu moich papierków i bazgrołów doszliśmy wspólnie do wniosku, że nie odliczyli powierzchni drzwi.
Powierzchnia drzwi została więc odliczona, nawet większą niż rzeczywiście wyszła.
Pan przeprosił, dał jeszcze ciut rabatu.
A ja mam bardzo ładne tynki, kwiatki od panów w miejscu, gdzie będzie wisiała lampa w salonie i 7 stówek w kieszeni.
W zeszłym roku ten sam szef robił tynki u sąsiada - wszystko zgadzało się co do centymetra, więc myślę, że to zwyczajny wypadek przy robocie.
I cieszę się, że nie kłóciłam się, tylko załatwiliśmy sprawę pokojowo.
Chce ktoś namiar na tego pana? :)
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia