Dziennik Martki
Słońce już zaszło...
niebo zaczęło się zniżać, scieśniać
I coraz bardziej ku ziemii przybliżać
A ja, zadumana jak ów Tadzio Mickiewiczowy pojechałam w podobnej scenerii sprawdzić co też moja ekipa napracowała dzisiaj...
Mój dom jakoś dziwnie oświetlony z daleka sie wydawał.
Ladnie wyglądał, ale nie było to światło elektryczne.
Serce mi zabiło - wszak dopiero rozgladam się za ubezpieczycielem...
Dojeżdżam.
Cicho...
Przed domem pali się ognisko.
Dokładniej z 5 metrów do domu wznosi siędwumetrowy słup ognia w obok niego nie ma nikogo.
Wchodzę.
Na stryszku siedzi jeden.
Drugi kiwa się na poddaszu: pani wejzdzje na strych i odbdbdbiezżzże pracę.
I tu zaistniał u mnie stan najwyższej wściekłości. W stanie takim nie pamiętam kiedy ostatnio byłam.
Stan ów objawia się stoickim spokojem. Takimi igiełkami lodu gdzieś w środku. I gasna uczucia. Znika ciepło i współczucie. Przestają mnie interesowac żony w ciąży i płaczące dzieci. Mam w nosie 500 km do domu...
Ponad 200 tys kredytu na łbie. Z tego 150 zainwestowane. I to wszystko może w jednej chwili pójść z dymem przez dwóch pijanych durniów.
Nie odebrałam pracy. Po prostu odwróciłam sie i odjechałam po dopilnowaniu zgaszenia ognia.
Ale los "ekipy" jest przesądzony...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia