Dziennik Marcina i Matyldy - z Wwy na Suwalszczyznę...
No więc pojechaliśmy tam. Był sam początek kwietnia, w lesie leżał jeszcze śnieg. Znaleźliśmy miejsce - trudno było go nie znaleźć z opisem Rąkowskiego - wzgórek, stare drzewa, rzeczka, mostek. Było pięknie. Cisza i przestrzeń. I oddech historii. Do Krasnogrudy Miłosza tylko parę kroków. Litwa o rzut beretem - ten lasek tam to już za granicą. Pokręcilismy się jeszcze parę minut i, cóż było robić, pojechaliśmy do następnego punktu programu - dworu w Hołnach Mejera.
Zajechaliśmy, ale dosłownie w bramie coś mnie tknęło, że to bez sensu, nic ciekawego, po co tu wjeżdżać, zawróciłem i z powrotem do Dusznicy, na 'nasze' miejsce...
Tam znowu pokręciliśmy się parę minut i ruszyliśmy błotnistą drogą (na szczęście mamy 4x4) do Krasnogrudy. Dojechaliśmy do lasu, ale tu śnieg, chwila wahania, pchać się ryzykując uknięcie w nieznanym terenie - nie, bez sensu, zawracam. Skręciłem w inną odnogę na krzyżówce i ruszyłem w stronę asfaltu. Po minucie stanąłem twarzą w twarz z traktorem. Śnieg, wąsko, bez szans na mijankę. Wysiadam, mówię, że zaraz zawracam, ale może słyszeli - facet był z chłopakiem - o jakiejś ziemi do sprzedania. Oni, że pokażą. No to ja przodem, oni za mną. Do krzyżówki. W prawo, do lasu? Nie, w lewo. Jedziemy, jedziemy, stajemy. Pokazują - o, to. Patrzę, pytam: - Tamto też? - Też. Stoimy oczywiście na wprost 'naszego' miejsca. - To wasze? - Żony. - Ile tego? Wszystkiego 18 ha. - A cena? - Szwagier ostatnio sprzedawał, to brał ... - tu pada naprawdę niewielka liczba. - To kiedy się targujemy? - Choćby dzisiaj, ale wieczorem, bo my mieszkamy 20 km stąd, to zanim wrócim z pola trochę czasu się zejdzie.
Umówiliśmy się, że zadzwonią, jak wrócą, ale o 16 telefonu wciąż nie było, a że nie mogliśmy się doczekać, to sami ruszyliśmy pod wskazany adres. Pani Biruta przyjęla nas z uśmiechem, po dłuższej chwili znalazła w szafce wypis z ewidencji gruntów, wszystko tu było czarno na białym, 18 ha jak byk, wszystko się zgadzało. Czy sprzeda? - Sprzeda. Za tyle? - Za tyle. Byliśmy wniebowzięci. Gdy wyjeżdzaliśmy, minęliśmy się z traktorem, mężowi zrzedła mina, suma na pewno zdążyła już sporo urosnąć - przecie warszawiaki i w ogóle.
Tej nocy spaliśmy w Żegarach, dziewczynki poszły już spać, my przeżywaliśmy jeszcze emocje dnia, kiedy o 21.37 podano ważny komunikat. Papież nie żył.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia