dziennik zmagań codziennych ewa i art
Dziennik budowy? Do budowy to jeszcze daleko....
Kiedy był początek? Tego już sami za bardzo nie potrafimy określić. Chęć do powiększenia metrażu towarzyszyła nam prawie od początku mieszkania na tzw. swoim. Kiedy zaczynaliśmy się po raz pierwszy urządzać, nie podejrzewaliśmy, że różne prace wykończeniowe i remontowe będą naszym częstym zajęciem.
W listopadzie 1999 r. dostaliśmy klucze do naszego lokum – kawalerka 32,2 mkw. w TBS-ie.
Jak dla młodej pary tuż po ślubie wydawało się idealnie (przynajmniej na początek), ponieważ w TBS mieszkania są w miarę wyposażone, to mieliśmy błyskawicznie się wprowadzać. Tak różowo jednak nie było. co prawda łazienka wyposażona w kafle i urządzenia sanitarne, aneks kuchenny w kuchenkę elektryczną i kafle na podłodze oraz cała reszta w wykładzinę dywanową, to zostało malowanie, meble w kuchni i szafa w przedpokoju. Od razu też zdecydowaliśmy się zedrzeć całą wykładzinę (trzymała się cholera jak nie wiem) i położyć panele, zamówiliśmy szafę wnękową i meble do kuchni które miały być na początek stycznia. Mąż dzielnie z kolegą pracowali popołudniami układając klejone jeszcze wtedy panele, a że robili to po raz pierwszy to trwało odpowiednio. Potem malowanko, szafa zamontowana w jeden dzień. Przynieśliśmy stolik podręczny, czajnik i ubraliśmy choinkę. Bo już prawie święta. Nadchodzący sylwester był doskonałą okazją na parapetówę i tak też się stało. W sześć osób w kawalerce prawie bez mebli (stół, kanapa i tv) było wygodnie i wszyscy tańcowali. O północy poznaliśmy sąsiadów.
I tak zamieszkaliśmy, na bieżąco były przywożone wszystkie potrzebne rzeczy, w końcu stanęły meble w kuchni, lodówka. Tak pomieszkaliśmy do kwietnia gromadząc półki, kwiatki i różne wieszaczki, kiedy to przyszedł na świat synek. Nasz jedyny pokój został przedzielony regałem, za którym zmieściło się łóżeczko, komoda i inne drobiazgi dla niemowlaka. Odgrodzona część wyposażona w tapetę w misie stała się kącikiem dziecięcym. Szybko okazało się mieszkanie jednostronne z oknami od południa ma lecie cechy sauny, więc praktycznie cały dzień z maleństwem przebywaliśmy w rodziców w domku z ogrodem oddalonym od naszego bloku jakieś 5 minut spacerkiem. W miarę rozwoju synka przybywało wszystkiego, a zwłaszcza, klocków pod nogami, autek, chodzików i różnych rzeczy, przez które codziennie mieliśmy sobie okazję wybić zęby.
Od razu z nieufnością podchodziliśmy do kolejnego, choć większego mieszkania w bloku, zwłaszcza, jak codziennie człowiek przebywa na rodzinnym ogródku. Poza tym kredyt.... musi być duży, a tu małe dziecko, dochody niewielkie no i ten czynsz w tbsie bez prądu, tel. oraz internetu „jedyne” 400zł. Coraz mocniej zaczęliśmy się zastanawiać, co tu dalej robić, bo ciasnota zaczęła dokuczać coraz bardziej, a w dodatku niekończące się przeboje z zarządcą budynku. Na ścianie przylegającej do balkonu sąsiadów mieliśmy powracającą mimo walki hodowlę grzyba (nowy budynek!), do tego plac zabaw pod oknami, który wieczorem był miejscem spotkań pijanych nastolatków. W dodatku brak balkonu i ciągle suszące się ubrania wszędzie gdzie się dało coś powiesić, oprócz łazienki, bo tam wentylacja zerowa.
W końcu podjęliśmy decyzję, że rzucamy się na 30-letni kredyt i szukamy czegoś do zamieszkania, czyli domek, pół domku, kawałek domku, byle było kawałek ogródka. W grę wchodziła tylko pobliska lokalizacja głównie ze względu na bliskość rodziców no i przyzwyczajenie do okolicy. Teraz się zaczęło znoszenie autogiełdy, śledzenie w internecie i czekanie na okazję. Trafiliśmy też do trzech biur nieruchomości, doświadczenia były takie: jest fajne ogłoszenie, umawiamy się z agentką jedziemy na miejsce, oglądamy i okazuje się, że cena jest wyższa o 100 tys. (o sto, nie 10). Tak było co najmniej 3 razy. Szukaliśmy czegoś do 200 tys. mógł być domek, pól domku, domek do skończenia itp. Niestety poszukiwania nie przynosiły rezultatu. Do dziś wspominam „okazję” czyli pół domu z działka 500mkw za 90 tys. na miejscu okazało się, że w grę wchodzi tylko rozbiórka, bo to co stoi to szkielet ścian ze starej cegły z resztką dachu i klepiskiem w miejscu podłogi, z działki 500 m 200 było pod domem, a spora część pod garażem należącym zresztą do rodziny z drugiej polówki budynku. Rzeczywiście wyjątkowa atrakcja...
I tak stało się jasne, że albo zmienimy koncepcję, albo nadal będziemy trwać w mieszkaniu, które było ładne, ale jakby coraz mniejsze.
Chociaż o budowie jeszcze głośno nie myśleliśmy zaczęliśmy poszukiwać działki, znowu biura, ogłoszenia, autogiełda. Zjeździliśmy całą okolicę, łącznie z ogłaszaniem się, że kupimy działkę w tej okolicy. Nic nie przypadało nam jednak do serca, albo cena była dla nas zaporowa czyli 100zł lub więcej za metr. Czasy ulgi budowlane minęły bezpowrotnie, więc na żadne zwroty z inwestycji nie mogliśmy liczyć. Najbardziej z okolicy podobały nam się nowe domki w Wilczycach, tuż za granicą Wrocławia, tam też jeździliśmy kilka razy w miesiącu pytać mieszkających już ludzi o kawałek wolnego miejsca na sprzedaż. Aż pewnego dnia znalazłam zwyczajnie w gazecie ogłoszenie biura nieruchomości o działeczkach w Wilczycach właśnie. Umówiliśmy się w biurze i okazało się, że jest do sprzedania całkiem ładny obszar w dobrym miejscu podzielony na działeczki od 800 do 1000m. Cena 65zł za metr. No cóż decyzja była szybka., mimo, że to jeszcze rola, mimo, że droga polna, prąd i woda jest ale w głównej drodze, a w bocznych już nie. Ale miejsce przeważyło wszystko. W kwietniu 2004 podpisaliśmy umowę przedwstępną, sprawdzając w gminie, jak wygląda sprawa z planem zagospodarowania. Zapewniono nas, że jest gotowy i w sierpniu uchwalą, a tam w planie już nie rola, ale mieszkaniówka. Więc wszystko ok. Wcześniej dokonaliśmy rezerwacji mniejszej działki 850 metrów, bo wiadomo, kasa. Ale później nas tknęło, że ta o pow. 930 jest lepsza bo większa i ma wjazd od północy, a nie od południa. Wysłałam miśka do gminy, żeby sprawdził jak wygląda sprawa z planem i co z tą rolą można zrobić, gdyby nie było jednak planu. Małżonek szczęśliwie jest urbanistą, więc przynajmniej rozmiał do do niego mówią, przyjechał zadowolony z zapewnieniem, że plan będzie w sierpniu, a nawet udało mu się obejrzeć jego projekt. To umocniło naszą decyzję. Później sprawy papierkowe, począwszy od odstąpienia Agencji Rolnej od zakupu, aż do aktu notarialnego, no i oczywiście kredyt. Działka kosztowała 59,5 tys. nasz wkład własny w postaci zaliczki dla właściciela to 3 tys. na resztę kredyt. Dostaliśmy szybko w Multibanku z naszym wkładem 5% i średnimi dochodami dali nam oprocentowanie we frankach 3,5%, prowizja 2% . umowę notarialną podpisaliśmy 13 czerwca (nie było pechowo) i w tym dniu bank uruchomił kredyt. Zostaliśmy posiadaczami ziemskimi!
Uwaga dla innych zapaleńców do kosztów działki można spokojnie doliczyć 10%, które pochłoną wszelkie opłaty: prowizja biura, notariusz, przyznanie kredytu, założenie księgi, wpis do hipoteki i co tam jeszcze nie pamiętam. Ale wyszło 6 tys.
W czerwcu odeszła od nas mama męża. Sprawy działki na razie zeszły na dalszy plan. Trzeba było postanowić, co z mieszkaniem (spółdzielcze lokatorskie), żeby nie przepadło no i co w ogóle z nim począć. Wiedzieliśmy, że chociaż jest trochę większe to nie będziemy się przeprowadzać. Na pewno nie unikniemy generalnego remontu.
Mogliśmy czekać spokojnie aż uchwalą nam ten plan, a wakacje za pasem. Szczęśliwie znalazłam coś w internecie, więc urlop w Jastrzębiej Górze w sierpniu.
WCZASY pogoda była super.
Solidna ta nasza gmina (Długołęka) bo zgodnie z zapewnieniem uchwalili pod koniec sierpnia plan. Nasza działeczka została tym sposobem budowlaną.
Rozpoczęliśmy sprzątanie tamtego mieszkania, które wymagało kompleksowego remontu, ale skąd na to wziąć pieniądze? Zdecydowaliśmy, że doprowadzimy do stanu na wynajem, ale łazienka cała do wymiany, no i kuchnia też. Biedny małżonek po pracy popołudniami szedł tam i coś dłubał. Jednak na dobre się zaczęło jak została zryta łazienka z tynkiem włącznie. Bardzo pomógł nam sąsiad, który z racji tego, że potrafi sam zrobić chyba wszystko dzielnie walczył z instalacją elektryczną i wod-kan, które trzeba było całkiem przerobić
Odkryłam, że dzień bez wizyty w Castoramie, to dzień stracony, jeździliśmy bez końca bo klej, gips, gładź, śrubki, wiertła, pędzle, szpachle, farby zostawiając im niezłą część dochodów.
Jesienią zaczęły się wycieczki na działkę, a raczej na dużą łąkę, na której gdzieś jest ten nasz kawałek, bo granic znaleźć w chaszczach nie sposób. Systematyczne wyjazdy połączone były z podziwianiem okolicznych budów i wniosek był jeden – jak tym ludziom to szybko idzie. Po drugiej stronie drogi już parę domków zamieszkałych, więc pewnie mają prąd, a może nawet wodę? Trzeba przy okazji pytać. Rzeczywiście mają, inni też mogą mieć wodę, jak sobie pociągną i zapłacą... no cóż. Chyba łatwiej o studnię?
Termin skończenia upierdliwego remontu ciągle odpływał w bliżej nieokreśloną przyszłość. W listopadzie był pierwszy kryzys, niby już tyle zrobione, prawie łazienka, prawie kuchnia, totalna demolka w przedpokoju, pokoje nietknięte, kasy brak, no i ile można tyrać po pracy wieczorami w brudzie i pyle z cięcia kafli? Jakby tego było mało w naszej klitce grzyb się rozpanoszył, dziecko ciągle chore (pewnie od tego cholernego grzyba), woda spływa pod parapetem do środka, więc trzeba walczyć. Siłą perswazji ściągnęliśmy konserwatora, zażądaliśmy odgrzybienia, wymiany parapetów itp. Po dłuższym użeraniu się panowie przyszli na roboty tydzień przed Świętami w grudniu. Wyrwali parapety, włożyli nowe, odgrzybili i poszli. Zostało sprzątanie i oczywiście malowanie. Głupio pomalować tylko dwie ściany więc pomalowaliśmy wszystkie i przedpokój, dziecko u babci, a my do północy z wałeczkami po ścianach. Ale przecież już prawie święta, więc się odpocznie. (akurat). Natłok remontów zaczął nas przerastać. Mieliśmy dosyć, a kasy na dokończenie tamtego mieszkania do stanu, w którym ktoś je wynajmie też nie widać.
Jesienne weekendy poświęcaliśmy też na oglądnie projektów. Od dawna gromadzę gazety o wnętrzach, więc stosy zaczęły niebezpiecznie rosnąć, a miejsca, wiadomo nie ma.
Sylwester 2005 w gronie sąsiadów. Pierwsze pomysły, że może jednak pozbędziemy się swojego tbsa i przeniesiemy się do tego remontu. Na korzyść przemawiał osobny pokój dla dziecka no i może wpadnie trochę gotówki za nasze mieszkanie...
Postanowione, w styczniu przyspieszenie w pracach remontowych, żeby wyjść z największego brudu, czyli gładzie i kafle, pozbywamy się sterty starych mebli i innych niepotrzebnie zalegających rzeczy. W połowie stycznia daję gdzie tylko można ogłoszenia o sprzedaży naszej kawalerki. Przez tydzień cisza, a potem zaczął się ruch, maile, telefony, wizyty. Żeby był minimalny komfort rozmowy, jak ktoś przychodzi obejrzeć lokum, synuś idzie do sąsiadów pobawić się z dziećmi..
Kupcy niby są, ale jak przychodzi co do czego tj. czynsz cztery stówki, to tracą ochotę. My jednak nie tracimy nadziei.
Luty 2005. jest kupiec. Dziewczyna, aż ze szczecina, ale zdecydowana. Trochę było stresu, czy załatwimy wszystko w tbsie no i czy zdążymy się wynieść, bo jej zależało, aby się wprowadzić 15 lutego.
Jakoś poszło, transakcja zrealizowana, mamy 6 dni na przeprowadzkę. Synek chory, jestem na zwolnieniu, ale to się akurat dobrze składa, bo mogę się pakować. Ci co się przeprowadzali kiedykolwiek na pewno już to wiedzą, ale byłam w szoku, że w mieszkaniu niby niewiele, a pakowanie się nie kończy. Gdzie do cholery to wszystko było upchnięte? Dzień 0 się zbliża, tam nie uprzątnięte, żeby wwieźć cokolwiek, a tu już kompletnie nie ma jak się poruszać bo rosną pudełka. Mój chłop dzielnie z sąsiadem kładą panele w większym pokoju i w przedpokoju, bo gdzieś trzeba wstawić chociaż łóżko. Wywożenie gratów z przyczepką trwało kilkanaście godzin. Chłopaki przy tym wywożeniu stargali się okrutnie, u nas to luzik bo jest winda, ale tam wdrapać wszystko na 3 piętro to makabra.
Przeprowadzka w takim tempie była kompletnym absurdem, ale trudno tak się przytrafiło. Na szczęście dziecko mogliśmy przeprowadzić na 2 tygodnie do babci, inaczej nie dalibyśmy rady.
Pierwsza noc w remoncie! Byliśmy tak zmęczeni, że nic nam nie przeszkadzało. Przez najbliższy tydzień mieszkaliśmy na walizkach w pokoju z podłogą, w drugim była narzędziownia. Pomału powstawała szafa wnękowa i panele w drugim pokoju. Wprowadziliśmy dziecko, na początku mieszkało jak dawniej z nami w jednym pokoju, bo w drugim ciągle jeszcze syf.
Marzec 2005. systematycznie się rozpakowujemy. Mamy już prysznic! Szafki w kuchni też są, ale bez frontów tzw. kuchnia otwarta inaczej. U dziecka są panele, groszek na ścianach z duluxa wyszedł bardzo ładnie, szafa wnękowa własnej roboty również. Miło mieć rzeczy w szafie, a nie w walizkach.
Święta 2005 non stop przeglądam projekty bo budowa postanowiona tuż po skończeniu remontu, chociaż co ma jedno z drugim?J
Powoli kończymy remoncik, w którym już da się mieszkać. Ale jeszcze trochę drobiazgów brakuje.
Projekty. Kiedyś wybraliśmy manuelę z horyzontu, fajny rozkład no i taras..... długo był to nasz projekt nr 1, ale przyszły wątpliwości co do wielkości salonu, gdzie garaż? Pomieszczenie gospodarcze, łazienkę trzeba by zamienić z jednym pokojem, ogólnie wyszło trochę przeróbek. Kopię dalej mam już chyba wszystkie dostępne na rynku katalogi no i tysiące w internecie.
Marzec 2005
Byliśmy na tarbudzie, ale nic ciekawego, podobały mi się tylko deski witex i kostka brukowa, nic stamtąd sensownego nie wynieśliśmy.
Wybraliśmy kolejny projekt. To miał być już ten ostatni. Babie lato. Piękny. Taki jaki chcieliśmy jeśli chodzi o parter. Ale... no właśnie poddasze ma 70 metrów po podłodze kto i kiedy to wykończy? A zostawić takie przestrzenie i czekać na lepsze czasy też nie za bardzo.
Marzenia zostały sprowadzone na ziemię. Znowu przelecieliśmy kolekcje muratora, zaczęłam czytać forum, szkoda, że dopiero teraz...
Wystąpiliśmy o wypis i wyrys. Nawet szybko poszło, koszt dokumentu bagatela dwie stówki
Kwiecień 2005.
Wybraliśmy projekt. Tym razem już zdecydowanie. Chociaż muszę przyznać, że nie było łatwo, bo misiek uparł się na Zosię z horyzontu (podobno tani w budowie), mnie jednak nie przypadł ten dwuspadowy dach. Po tysiącach przejrzanych projektów wybór padł na C 84 z kolekcji muratora, spełnia podstawowe kryteria, które decydowały u nas przy wyborze projekty, czyli podział stref na część dzienną i nocną, pomieszczenie gospodarcze, zadaszony taras, łazienka z oknem (naprawdę nie wiem dlaczego, ale jest rzadkość w projektach, nawet jak się ją spotyka to budynek nie ma garażu, a po jego doklejeniu do budynku, wypada znów bez okna), garaż w bryle budynku, powierzchnia parteru do 120mkw. To chyba tyle. Do przyjrzeniu się okazało się, że można jeszcze wykorzystać trochę poddasze, tylko gdzie dać schody? Urzekł mnie tras, dużo okien, kominek, pokoje sypialne powyżej 10 mkw. (wcale nie takie powszechne w domach nawet o pow. 150mkw.). Tyle o projekcie.
Wystąpiliśmy o warunki do ZE i do ZUK.
Maj 2005.
Kupiliśmy ten projekt w wersji lustrzanego odbicia. Cena 1550 zł. Zaczęło się przeglądanie. No i jest coś, co trochę przeraża – dach. Dość skomplikowany, czyli drogi. Ale cóż, decyzja zapadła. Teraz trzeba się rozejrzeć za geodetą. Są warunki, koszt przyłączenia do prądu 1800zł do tego skrzynka, z ZUKiem prościej, trzeba sobie zrobić szambo i tyle. Z wodą nie będzie prosto, bo trzeba dociągnąć, na szczęście już ktoś się za to zabiera, wspólnie będzie taniej jakieś 1500zł. Na razie udało nam się dogadać, że na czas budowy „pożyczymy” prąd i wodę z budowy obok naszej działki.
Geodeta bardzo porządny facet, zrobił co trzeba szybciutko, czyli mapy do celów projektowych i znalazł naszą działkę w haszczach, dał rzędne. Tanio i szybko naturalnie bez rachunku, ale skorzystamy jeszcze z usług w przyszłości.
Czerwiec 2005
Czytam forum. Rozumiem uzależnionych. Czytam doświadczenia innych, regularnie przeglądam grupę wrocławską, nawet się zdobyłam na pierwszy wpis. Na razie jednak więcej czasu zajmuje mi czytanie i śledzenie informacji głównie dotyczących kredytów.
Zdecydowaliśmy się na wykonawcę generalnego, poleconego i sprawdzonego. Niedługo przystąpimy do podpisania wstępnej umowy. Mamy pierwszy kosztorys, myślałam, że będzie gorzej, ale wyszło 200 tys. do tego instalacje. Co robić, jak sam dach stanowi pokaźną pozycję w kosztorysie.
Zdecydowaliśmy się na technologię proponowaną w projekcie, a więc bloczki keramzytowe.
Projekt przechodzi właśnie fazę adaptacji. Zrobiliśmy też badanie gruntu (mogę polecić pana bardzo szybko i całkiem niedrogo), wyszło, że dość wysoki poziom wód jakieś 110 cm, trochę gliny, piaski. Dobrze, że się zdecydowaliśmy, a nie oglądaliśmy jak robią sąsiedzi.
W projekcie nie obyło się bez drobnych zmian, np. powiększenie pomieszczenia kotłowni, wstawienie schodów w przedsionku (nie będą zbyt wygodne), okna połaciowe w dachu, powiększenie łazienki o wnękę na wannę, kosztem pokoju gościnnego, pozbawiliśmy drzi i ściane część między wiatrołapem, a przedsionkiem, zwężyliśmy drzwi tarasowe do dwudrzwiowych zyskując kawałek ściany do postawienia telewizora. W garażu z tyłu będą drzwi zamiast okna. To chyba tyle.
Rzut oryginalny tutaj więcej informacji o projekcie na stronie: http://www.projekty.murator.pl/prezentacja.htm?IdProjektu=258" rel="external nofollow">http://www.projekty.murator.pl/prezentacja.htm?IdProjektu=258
Teraz robimy podchody w sprawie kredytu. Trafiliśmy dzięki poleceniu do doradcy kredytowego (firma Notus w Rynku, pasaż pod błękitnym słońcem). Nasze wcześniejsze rozeznanie w banku, w którym mamy kredyt na działkę, niestety nas rozczarowało. Zaproponowano nam mało atrakcyjne warunki tj. 3,2 we CHF, prowizja 2% i kwota kredytu mocno nieatrakcyjna. Więc trzeba było im podziękować. W Notusie zaoferowano nam znacznie korzystniejsze warunki i bank BPH, raczej jesteśmy zdecydowani, kompletujemy dokumenty potrzebne do złożenia wniosku. Są duże szanse na spłacenie kredytu na działkę zaciągniętego w multi, już wystąpiliśmy do nich o opinię o kredycie. Właśnie przy okazji wizyty w banku po opinię o naszym kredycie, od razu zaproponowali nam lepsze warunki, ciekawe, prawda? Ale i tak daleko im do innych ofert na rynku.
Ostatnio spotkaliśmy na stacji benzynowej późnym wieczorkiem kolegę, który, jak się szczęśliwie złożyło jest po budownictwie. Zobowiązał się nam sprawdzić i przeliczyć te nasze fundamenty i w ogóle doradzić jak posadowić budynek. Ja wymyśliłam, żeby z przodu by1) tylko jeden stopień przed wejściem do domu, co daje również niższe zejście z tarasu.
Od wczoraj już wiem, że to nie wypali, budynek musi być taki, jak w projekcie, i trzeba zachować wysokość (ze względu na grunt). A więc brniemy dalej. Szkoda, że czas tak umyka, strasznie nam się opóźnia rozpoczęcie budowy, a przecież jeszcze kredyt.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia