Mazurska chałupa komtura
"Dobre Twoje, dobre moje". Czciliśmy zawarcie umowy kupna sprzedaży. Rano, skoro świt około 13 obudziłem się z potwornym bólem głowy. Po stwierdzeniu, że jeśli boli to znaczy, że jeszcze żyję rozpoznałem u siebie objawy 100% "gląkwy".
Powlokłem się od domu miłych gospodarzy do MOJEJ chałupy. 3 kilometry żwirową drogą. "Ze spuszczoną głową, powoli." Nie sądziłem, że kupno małej walącej się chatki może przyprawić o taki ból głowy. Pocieszałem się myślą, że nie kupiłem jakiejś okazałej rezydencji, bo pewnie wtedy ból byłby nie do wytrzymania.
Chałupa stała dokładnie w tym samym miejscu, w jej otoczeniu nic się nie zmieniło, ale była moja. Tak prawdę powiedziawszy, to nawet nie wiedziałem dokładnie gdzie są granice mojej posiadłości. Ot sprzedający machnął ręką, że tu jest granica. Ważniejszą informacją było to, że roczne opłaty (podatki lokalne) to tylko 70 zł i to rozłożone na 4 kwartalne raty.
W sylwestrowy poranek czułem się już dobrze i wróciłem do Warszawy.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia