Mazurska chałupa komtura
Nadeszły ferie zimowe. Syn chodził jeszcze do szkoły, żona - oświata. Wziąłem kilka dni zaległego urlopu, załadowaliśmy do samochodu trochę żarcia, turystyczną butlę z gazem, świece, lampę gazową, ciepłe ubrania, grube śpiwory i w drogę.
Mróz był solidny, śniegu mało. Ale co to znaczy mróz na wschodnich Mazurach w pobliżu suwalszczyzny - polskiego bieguna zimna mieliśmy dopiero zobaczyć.
W nocy temperatura spadała do około -27 stopni. W chałupie były wprawdzie 2 piece i trzon kuchenny, ale po pierwsze nie mieliśmy opału, a po drugie jak się okazało jeden piec był kompletnie zawalony w środku.
Temperatura w domu była taka jak i na zewnątrz. Rozpoczęliśmy poszukiwania opału. W starej walącej się drewutni było trochę porąbanych gałęzi, w stodole znalazłem kilka wiaderek węgla. Starczyło to na dwa pierwsze dni. Temperatura w domu zaczęła się podnosić i mniej więcej po dobie intensywnego palenia była już dodatnia. Z pobliskiego lasu ściągneliśmy trochę gałęzi, ale ręce marzły. Obok domu w wysokiej trawie leżał płotek. Poszedł do pieca. Wióry z drewutni wybraliśmy do czysta. I odkryliśmy skarb w oborze. Suche krowie "placki". Jak to się świetnie paliło! Naprawdę dawało dużo ciepła. Kuchnia i jedyny mały piec rozgrzane były prawie do czerwoności. Pod koniec pobytu można było zdjąć kurtki i zniknął "chuch". Piec był bardzo ciekawy. Jak kominek. przez szpary pomiędzy kaflami można było podziwiać płomienie. Placki skończyły się w dniu naszego powrotu. To były fantastyczne ferie. A jakie widoki! Oszronione drzewa, zające i sarny podchodzące pod dom. Tego w mieście nie ma.
Uznaliśmy zakup za bardzo udany. Trochę przerażał nas zakres prac do wykonania i związane z tym koszty. Ustaliliśmy priorytety. Okna, dach, prąd. Kolejność obojętna. Miałem się tym zająć z nadejściem wiosny. Zostawiliśmy trochę rzeczy by nie wozić wszystkiego za każdym razem i żegnaj chałupo. Do wiosny.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia