Mazurska chałupa komtura
Do tartaku, po odbiór zamówionego drewna stawiłem się pół godziny przed umówionym z kierowcą Stara terminem. Materiał na dach był przygotowany. W kasie tartaku stałem się lżejszy o wysokość rachunku i dotarło do mnie w tym momencie, że doprowadzenie chałupy do stanu zgodnego z obecnymi wymaganiami będzie dość kosztowne.
Nadeszła godzina załadunku, a Stara i kierowcy nie było. Minęło pół godziny, bez zmian. Godzina po czasie. Na plac wjeżdża Star. Inny wprawdzie samochód, inny kierowca, ale Star to Star.
Krótka męska rozmowa i za niewielką opłatą mistrz kierownicy godzi się wykonać usługę transportową. Nawet o kilka zł taniej niż jego niesłowny kolega. Rusza wózek widłowy z moimi krokwiami..... Operarator okazuje się być tak pijany, że prawie przestawia kanciapę majstra przy pomocy moich krokwi. Wreszcie krokwie znajdują się na samochodzie. Teraz deski. Operator wózka podchodzi do mnie i tłumaczy: "szefie, hyp, te deseczki, hyp, są hyp super. Zaraz je, hyp, załaaaadujemu, hyp. Szef da na flaszke i będzie zrobione." I co miałem robić? Ja, walczący z pijaństwem w miejscu pracy. Wstyd mi do dziś, ale poległem. Moje deski, zapłacone, a nie ja tu szefem. "ale szefie, ja deski, hyp, to z kolegą. Dałem na dwie flaszki.
Zaczęło się ładowanie. Ładują, ładują, ładują. Palę papierosa za papierosem bo nerwy zżerają mnie. Jak ja mogłem tak postąpić? Sumienie tłumaczy: ty tu jesteś klientem, a nie szefem. Ale niesmak pozostaje. Z filozoficznych rozważań nad marnością tego świata wyrywa mnie zdenerwowany głos Kierowcy Stara: "panie, pan mówił, że to tylko kilka desek, a mnie się już opony rozpłaszczyły" Faktycznie Star załadowany jest jakąś nieprawdopodobną ilością dech. Idę do majstra i pytam się co robić. Dopłacić, zwalać? Ten też jest w stanie mocno wskazującym i mówi, że wszystko w porządku. Można jechać, chyba, że chcę więcej desek. Gdzie ja jestem? Dom wariatów lub Izba Wytrzeźwień.
Innego wytłumaczenia nie ma.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia