Mazurska chałupa komtura
Niedzielę miałem na zastanawianie się co robić dalej. Przymknąć oko na zachowanie pana Henia czy zmienić ekipę. Ale na co?
Stan chałupy w tym momencie gwarantował, że każdy może do chałupy wejść bez większego wysiłku, a byle deszcz dokona spustoszeń o jakich mi się nie śniło. Został mi ostatni tydzień urlopu. W normalnych warunkach, przy sprawnej ekipie praca była do wykonania. Postanowiłem, że w poniedziałek pojadę jednak po pana Henia. Nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. W poniedziałek o swicie odpoliłem autko i pojechałem. Jednak pan Henio nie nadawał się zupełnie do pracy. Musiał ostro świętować nie tylko sobotnie popołudnie, ale i całą niedzielę.
Na odchodne powiedziałem mu, że jak wytrzeźwieje niech przyjedzie po swoje narzędzia. Chyba nie był w stanie zrozumieć co do niego mówię i nie pamietał gdzie ostatnio pracował, bo narzędzi nigdy nie odebrał. Przez kilka dni szukałem naprawdę bardzo intensywnie kogoś kto by skończył rozbabrany dach. Daremnie.
Zacząłem więc kombinować jak, zabezpieczyć dom przed deszczem i ewentualnymi "wizytami".
Byłem sam z 15 letnim synem. Wtargaliśmy na górę stare deski i z nich zrobiliśmy szczytową ścianę. Przybiliśmy dechy na niedokończonej połaci i jak tylko się dało osłoniliśmy wszystko folią. Została "tylko" półmetrowa szpara między starym i nowym dachem. Prace zakończyliśmy o 2 w nocy. Żal mi było dziecka, ale sam nie dałbym rady. Wsiedliśmy do samochodu i dałem radę dojechać do Radzymina. Jakieś 20 km od domu musiałem stanąć i trochę pospać. Droga mi się rozdwajała i wyglądała jak nieistniejąca wtedy obwodnica tego miasta. Prosto z trasy pojechałem do pracy.
Cdn
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia