Mazurska chałupa komtura
Przez zimę chałupa stała nieodwiedzana. Byliśmy bardzo zajęci, w chałupie nie było opału, a po ostatniej ekipie pozostał taki bałagan jak po ubeckim "kipiszu". Pojechaliśmy dopiero w długi majowy weekend by uporządkować dom i otoczenie. Pogoda była piękna, ciepło, słoneczko grzało wspaniale. Przykrą niespodzianką był brak światła. Zimą złomiarze złodzieje zdemontowali przewody elektryczne od transformatora do naszej chałupy. Z jedenastu słupów zwisały końcówki kabli.
Na pierwszy ogień poszło wnętrze. Sporo zalanych wodą rzeczy trzeba było wurzucić. Wietrzyliśmy chałupę usuwając przykry zapach stęchlizny. Nieprzyjemna praca. Pociechą za trud były posiłki na świeżym powietrzu.
Pod naszą olbrzymią lipę postawiliśmy niewielki, odziedziczony po poprzednich właścicielach, kulawy stół. Ech, panie Kochanowski, pan wiedział co dobre! Poranna jajecznica miała zupełnie inny smak.
Po doprowadzenia wnętrza domu do porządku zajęliśmy się terenem wokół domu. Wszędzie porozrzucane były kawałki papy, ścinki desek. Stare dachówki ułożone były w stosy. Zaczęliśmy je zwozić pod dach, czyli do starej walącej się stodoły. Noszenie dachówek to nie jest praca którą lubie najbardziej. Plecy bolą. Ładowaliśmy więc dachówki na stare sanki i po wyschniętej trawie obciążone sanki dawały się ciągnąć. Pomiędzy dachówkami leżącymi na ziemi, mimo pięknej słonecznej pogody, było jeszcze sporo lodu. Te okolice to jednak polska syberia. Pod koniec pracy byłem zdumiony ile tego było w stodole piętrzył się okazały prostopadłościan ze starannie ułożonych dachówek. Zastanawiałem się, czy one się jeszcze do czegoś przydadzą. Żona chciała by w przyszłości wróciły na dach. Fajnie by było, ale miałem obawy, czy dom wytrzyma ponowne tak wielkie obciążenie. Niech leżą pomyślałem, jeść nie wołają.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia