Mazurska chałupa komtura
Pora wrócić do dawniejszych czasów i betoniarki.
Na pierwszy ogień poszły podłogi. Na szczęście nas przy tym nie było, bo to co opowiadał Zdzich budziło odruchy wymiotne. Pod deskami podłogi były pokłady mysich pozostałości. Kolejne pomieszczenia zmieniały swój wygląd. Cement, styropian i inne materiały dowożono na telefon z pobliskiej hurtowni. Ja dowoziłem od czasu do czasu tylko te elementy których na miejscu nie było, albo były znacznie droższe. Oczywiście takie dowożenie odbywało się przy okazji weekendowych wizyt.
Rozrysowałem Zdzichowi dokładnie instalację elektryczną. Miał przeciągnąć przewody, a łączeniem miałem się zająć osobiście. Zdzichu był dobryn fachowcem, ale lubił oszczędności. Uprościł sobie schemat, zamiast kilku obwodów w każdym pomieszczeniu zasilanych z różnych faz... ręce mi opadły jak to zobaczyłem. A on był szczęśliwy, że zaoszczędził mi kilkadziesiąt metrów przewodu. Instalacja była zaprojektowana na zaś, bo przyłącze było jednofazowe z jakimś małym bezpiecznikiem. Większość tej Zdzichowej oszczędności udało się na szczęście usunąć.
Problemen było tynkowanie ścian wykonanych z ubitej z sieczką gliny. Zaprawa jest mokra, glina nasiąka wodą i wszystko pięknie zjeżdża na dół, a jesli nawet się utrzyma na ścianie to na słowo honoru. Długo próbowałem znależć jakieś rozwiązanie. Pierwotnie tynk wapienny trzymał się na gęsto powtykanych w miękką jeszcze glinę kawałkach cegieł i dachówek. Te kawałki cegieł wypadły razem z usuwanym tynkiem. Najskuteczniejszą metodą jaką opracowałem, było spryskanie glinianych ścian gruntem, przyczepienie siatki za pomocą kleju do glazury i dopiero tynkowanie. Zdzichu robił jeszcze jakiś specjalny tynk z dużą ilością cementu. Twardy bardzo i trudny do zacierania. Ale się trzyma do dziś "na mur beton".
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia