Mazurska chałupa komtura
Dawno nie opisywałem nic dramatycznego. Wiejskie życie toczy się w innym tempie niż w dużym mieście. Sielsko-anielsko. Tylko czasami nudę dnia powszedniego urozmaicić może jakieś włamanie, męska rozmowa na sztachety, albo wesele lub pogrzeb. O takich wydarzeniach wieczorami rozprawia się tygodniami. Czasami starzy ludzie wspominają jakieś fakty wyjątkowe z czasów swojej młodości.
Takie wyjątkowe wydarzenie miało miejsce mojej wsi, i okolicach 4 lipca 2002 r. Był to czwartek.
Muszę jednak cofnąć się o kilka dni. Poprzedzający wydarzenia wekend spędziłem oczywiści w komturii. Przywiozłem Zdzichowi niektóre materiały o które trudno było w okolicy i posiedziałem trochę dłużej. Wracałem do Warszawy dopiero we wtorek. Orzysz, Pisz, Łomża, Ostrów Mazowiecka, trasa znana na pamięć. Mogę wyliczać wszystkie miejscowości, znam każdy zakręt, prawie każde przydrożne drzewo, miejsca gdzie można spotkać "misie" z suszarkami. Kiedy wracałem wszystko było jak dawniej. Wszystko na swoim miejscu.
W czwartek wieczorem Fakty TVN, a w pół godziny później Wiadomości podały informację o huraganie który spustoszył Puszczę Piską, zrywał linie energetyczne, dachy. Opisywany rozmiar szkód był ogromny. Mieliśmy jechać na urlop w piątek po pracy. Obawiałem się, że droga może być nieprzejezdna. Wyruszyliśmy dopiero w sobotę około południa. Ja, moja żona czyli "komturowa", jedna córka i jej dwuletni syn, a mój wnuczek.
Ciąd dalszy nastąpi
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia