Mazurska chałupa komtura
W ten piękny, niedzielny poranek... Zaraz, zaraz jest 14:30 No dobrze, zacznę od początku.
W ten piękny, niedzielny dzień siedzę na tarasie "komturii" i piję kawę. Wieje lekki wschodni wiatr. Niby nic dziwnego. Często, kiedy tylko jestem tutaj siadam na tarasie, piję kawę, patrzę na pobliski las, rosnącą przed tarasem jabłonkę, wsłuchuję się w odgłosy przyrody. Ale dziś stojący na stole laptop ma takiego "dingsa" umożliwiającego połączenie z internetem. Ten wpis do dziennika powstaje więc w miejscu które opisuję od kilku miesięcy.
Jak pisałem na początku dziennika jestem mieszczuchem od wielu pokoleń. Kontakt z przyrodą jaki miałem to wróble i gołębie przylatujące do wysypanych na parapet okruchów, wiewiórki w warszawskich Łazienkach i zbieranie grzybów w podwarszawskim lesie. Od czasu gdy stałem się posiadaczem wiejskiej chałupy kontakty z przyrodą stały się, mogę chyba tak napisać, codziennością. Widok spacerujacej za płotem sarny, polującego na gryzonie lisa czy przelatującego żurawia stał się widokiem codziennym.
A pory roku. Budząca się wiosną do życia przyroda. Pierwsze, jasnozielone listki na drzewach, krzyk żurawi, żółta od kwitnących mleczy łąka. Lato z zapachem kwitnącej lipy i poziomkami o niesamowitym aromacie. Jesień malująca drzewa brązem, żółcią i czerwienią. Sroga zima i skrząca się w słońcu pokrywa śniegu na zamarzniętym jeziorze.
Czy widzałbym to wszystko siedząc w Warszawie? Napewno nie.
I narazie tyle bezpośrednio z "komturii"
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia