Mazurska chałupa komtura
Dokończenie wiatrołapu czyli wykonanie tynków podłogi, a zwłaszcza dachu odbyło się później. Więc zgodnie z obietnicą będzie teraz wspomniany wątek romantyczno-romansowy z nutą kulinarną.
W 2001 roku, jesienią, przyjechałem do "komturii" sam na cały tydzień. Pogoda była piękna, las 200 m od domu. Postanowiłem iść na grzyby. Przyznać się muszę, że grzybiarzem jestem od dziecka i jeśli grzyby są to je znajdę. Oczywiście dobrze jest znać nie tylko "zwyczaje" grzybów, czyli szukać je pod takimi drzewami z jakimi żyją w symbiozie, ale także miejsca w lesie gdzie często występują.
Trochę podgrzybków, jakiś koźlak - proza. Wyszedłem na małą trawiastą polankę otoczoną świerkami. W trawie zauważyłem bladopomarańczowy kapelusz. Pewnie wełnianka pomyślałem. Ale dlaczego lekko zzieleniała? Pochyliłem się i nie miałem wątpliwości. To był rydz! Na niewielkiej polance rosło ich ze trzydzieści. Kolacja była wyborna. Rydze smażone na masełku. Pycha. Może trochę ciężkostrawne i tuczące danie, ale baaaardzo smaczne.
Oczywiście zadzwoniłem do żony i podzieliłem się z nią tą pyszną wiadomością. Zazdrościła. Miała przyjechać dopiero za kilka dni, w piątek wieczorem.
Następne dni spędziłem w komturii wykonując różne drobne prace. W piątek rano nie wytrzymałem i popędziłem do lasu, a konkretnie na małą "rydzową" polankę. Widok jaki zastałem przyprawił mnie, starego grzybiarza o kołatanie serca. Cała polanka usiana była rydzami. Po obraniu było tego ponad 4 kg.
Wieczorem odebrałem żonę z autobusu. Nic nie mówiłem o rydzach. Kiedy weszliśmy do chałupy i zobaczyła górę pomarańczowych rydzy na stole oniemiała z wrażenia. Kolacja była wspaniała. Raczyliśmy się rydzami popijając winem. Uczta godna Lukkulusa. Czy było romantycznie? Tak, bowiem tego wieczoru wyłączono prąd i kolacja była przy świecach.
A później zamknęły się za nami drzwi sypialni.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia