Mazurska chałupa komtura
No i zaczęło się.
Zaświadczenia z pracy na bankowym druku. Niby informacje te same ale bank ma swój własny druczek i innych nie toleruje. Wypis z rejestru gruntów, wypis z księgi wieczystej, a więc wyprawa do powiatu, zaświadczenie o niezaleganiu z podatkami, PITy, Dowody osobiste - właśnie swój uprałem razem ze spodniami i zniknęły wszystkie pieczątki. Musiałem wyrobić nowy, a to trwa. Zbliżało się nasze wejscie do Unii i VAT 22%, zależało więc nam by kredyt był wcześniej. Szukanie na gwałt ekipy, co nie było takie proste.
Na bankowym druku musiałem zrobić dokładną rozpiskę co będzie robione, kiedy (dokładny termin) i za ile. Poszaleli. Wszystkiego nie byłem w stanie przewidzieć bo przecież wiele zależy od pogody, ekipy itd. Napisałem jak potrafiłem najlepiej wiedząc, że zycie zweryfikuje terminy, a pewnie i koszty.
Wycena "komturii". Rzeczoznawca z bankowej listy wpadł na 5 minut, rozejrzał się, wziął papiery, cyknął kilka zdjęć, spytał o odległość do jeziora i miasta i tyle go było. Wycenę zrobił nawet dość szybko. Rachunek przyprawił mnie o ból głowy. Na szczęście wycena była na poziomie takim, że bank nie miał wątpliwości, że zabezpieczenie jest solidne.
I wreszcie nadszedł ten dzień. Podpisanie umowy kredytowej. Ręce nas rozbolały od stawiania parafek i podpisów na niezliczonej ilości dokumentów. Jeszcze tylko weksle i za kilka dni pieniądze miały być na koncie. I faktycznie były. Mieliśmy trzy miesiące wakacji od spłacania rat, zero materiałów, zero ekipy...
cdn
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia