Mazurska chałupa komtura
Są takie dni w naszym życiu które zapamietujemy do grobowej deski. Takim dniem był wspomniany 4 maja 2004 roku dla mnie i mojej rodziny bowiem wiele zmienił w naszym życiu. Można powiedzieć, że coś się skonczyło i coś zaczęlo nowego tego dnia. Ale od początku. 3 maja późnym wieczorem, jak zwykle by uniknąć korków i jak najdłużej pobyć w komturii wyjechałem do Warszawy. Do domu dotatarłem bez problemów grubo po północy. Korków już nie było, a trasę znam jak właną kieszeń. Gorzej było rano. Niewyspany zwlokłem sie z łóżka i pojechałem do pracy. Nie było szansy by zdążyć na czas. Wpadłem więc po drodze do banku odebrać wyciąg. Zawsze to jakieś usprawiedliwienie spóźnienia. Kolejka po wyciągi po długim weekendzie była.
Jako szef, po spóźnionym przybyciu do pracy usprawiedliwiłem się przed soba samym.
Ach jak rozkosznie jest w domu gdy nikogo nie ma. Nie trzeba sprzątać, łóżko może zostać rozgrzebane i nikt nie ma o to pretensji, można piwa się napić bez informacji że brzuch rośnie, można posiedzieć na forum bez ponaglania: "kiedy wreszcie wyrzucisz śmiecie". Bycie "slomianym wdowcem" na pewne zalety...
O północy zadzwonił telefon. Dzwoniła żona z "komturii".
Zanim napiszę dlaczego, muszę przybliżyć Wam obraz "komturii". Znajduje sie ona na uboczu. Kilometr od najbliższych zabudowań. Wokól pola, łąki, las. Całkowite pustkowie. Wieczorem z naszego obejścia widać tylko światła 3 czy 4 zabudowań. Mamy dzieki temu wspaniały kontakt z przyrodą, odwiedzają nas dzikie zwierzęta lisy, sarny, jelenie czasami jenot. Ptaki w ilości wręcz niewyobrażalnej dla zwykłego mieszczucha.
Wiosna to taka pora roku, gdzie wszelka zwierzyna zakłada gniazda i no... że tak powiem... stara się o potomstwo.
Podglądaczami nie jesteśmy, ale zobaczyć żurawie zaloty...
Właśnie w tej sprawie dzwoniła żona. Wieczorem usłyszała w pobliżu wrzask żurawi. Postanowiła je wysledzić. Wzięła naszego psa "Kolesia" na smycz i poszli. Koleś niewielki, ale mieszaniec dwóch ras myśliwskich - teriera i jamnika prowadził. Krzyk żurawi niesie się daleko i para która było słychać tańczyła jakieś półtora kilometra od naszych zabudowań.
Podeszli całkiem blisko chowając sie za rosnacymi krzewami. Żurawie są bardzo płochliwe. I nagle w "Kolesiu" odezwały się myśliwskie geny. SZarpnął smycz chcąc pogonić tańczące ptaki. Komturowa straciła równowagę i zamiast puścić smycz i niech się dzieje co chce próbowała powstrzymać psa. Nie udało się. W jakimś obłędnym piruecie na krawędzi rowu melioracyjnego poślizgnęła się i upadła. Plusk błotnistej brei, szczek psa to ostatnie co zapamiętała. Straciła przytomność.
Cdn
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia