Mazurska chałupa komtura
Z dość chaotycznej relacji telefonicznej dowiedziałem się niewiele. Bolało ja bardzo kolano, była ogólnie potłuczona. Prosiła bym przyjechał z podstemplowaną legitymacją ubezpieczeniową. Ostatni wpis do legitymacji stracił wazność ponad pół roku temu.
Rano popędziłem do siebie do pracy informując, że nie bedzie mnie kilka dni, następnie do pracy żony podbić legitymację, krótka wizyta w aptece - banadaż, płyn Burowa, jakiś lek przeciw bólowy i w drogę ile tylko fabryka dała, bacząc jedynie na "suszarki" i fotoradary.
Zastałem żonę leżącą, co przy jej aktywności życiowej było co najmniej dziwne. Kolano wyglądało nieciekawie. Duże jakieś. Reszta potłuczeń to była pestka. Najgorsze było to, że na prawej nodze nie była w stanie stanąć, a chodzeniu nie było mowy. Zrobiłem kompres.
Zaczęliśmy sie zastanawiać co robić. Wracać do Warszawy i tam iść do lekarza, czy zaryzykować leczenie na miejscu. Z tym dylematem postanowiliśmy się przespać i decyzję podjąć rano.
A teraz co się działo od chwili wypadku do mojego przyjazdu.
Wypadek wydarzył się około 18. Jakieś 500 m od mało uczęszczanej polnej drogi w krzakach porastających łąkę. Komórka została w domu. Majka ocknęła się po jakimś czasie lizana przez psa. Ile czasu była nieprzytomna - nie wiedziała. Zegarek stanął. Do "komturii" był prawie kilometr. Jak przeszła ten odcinek nie pamiętała. Nie wiedziała, czy będąc w szoku szła, czy się czołgała. Kiedy doszła zadzwoniła do mnie. Ponad 6 godzin po wypadku.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia