Mazurska chałupa komtura
Siedzieliśmy na tarasie. Pogoda była wspaniała. Poranna zabawna przygoda ze źrebakiem wprawiła wszystkich w dobry humor. Nawet "napastowana" nie żywiła do zwierzaka urazy. Rozmowy toczyły się, jak to zwykle w takich sytuacjach, o dzieciach, pracy, perspektywach. Czasami przebąkiwano o nadchodzącej emeryturze. Obiad wzięły dziewczyny na siebie. Moja teściowa mawiała: Gdzie kucharek sześć, tam... cycków dwanaście. Obiadek wyszedł taki sobie. Cała masa jarzyn, surówek, a gdzie mięsko? Jako intendent musiałem dbać tylko o napitki. Pracu zbyt dużo nie miałem, bo dziewczyny nie były trunkowe i nie musiałem uzupełłniać zapasów. To co mnie najbardziej ucieszyło po obiedzie, że gary i talerze chyba same się pozmywały. Nie zauważyłem nawet jak i kiedy.
Postny obiadek odbiłem sobie przy wieczornym grillu. Karkóweczka którą zamarynowałem poprzedniego wieczoru i przez prawie dobę dojrzewała w chłodnej piwnicy była krucha, soczysta i aromatyczna.
Po kolacji padło hasło "idziemy do sauny". Wszyscy byli za i nagle zgrzyt. Sześć kobiet, w tym komturowa i ja jeden rodzynek w tym towarzystwie. Rozgorzała dyskusja, jak ten problem rozwiązać. Część z nas, bywała wielokrotnie w koedukacyjnych saunach. Trzy dziewczyny nigdy w saunie nie były i one miały największe opory.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia