Na surowym korzeniu
Zimno i deszczowo, trawa rośnie, dokumenty odleżają swoja kolej a ja mam chwilę na powrót do przeszłości.
---HISTORIA---
Wydarzenia sierpniowe (2004 rok)
Kupiliśmy grunt. Działka spora, 40 arów, raczej jamnicza (29 m szerokości tylko), ale zmieści się większość rozpatrywanych projektów.
Ziemia leży ugorem od co najmniej 10 lat, niemożebnie zarośnięta. Drzewa (głogi..., nie cierpię głogów) poza tym brzozy, graby, ałaściwie to brzózki i grabki.
Radość wielka, mamy swój kawałek ziemi. NASZ. J. zauroczona sąsiedztwem - graniczymy z pięknie utrzymanym sadem. Dodatkowo mamy spokój, że pieniądze ze sprzedaży mieszkania od rodziców nie zmarnują się.
Po załatwieniu formalności wszystkich (łacznie z podróżą komunikacją miejska w W-wie z xx tys PLN w plecaczku - a to ciekawe uczucie) umawiamy oczyszczanie i uprawę działki.
Znajomy Prezes z SKR obejrzał i zgodził się pomóc. Rwaliśmy drzewka koparką, łyżka wstępnie wyrównywała ziemię. Ojca tak poniósł entuzjazm (zew krwi?? korzenie??), że kilkakrotnie wyciągałem go niemal spod koparki.
Następnie działke przeoraliśmy pługofrezarką. Świetna, szatańska maszyna. Siwy dym jak cięło i rozdrabniało i orało i o matko co jeszcze.
Zacząłem na spokojnie załatwiać papiery na media.
Prąd. Wniosek złożony. Opłacony.
Wniosek o wydanie warunków zabudowy złożony i ugoruje.
Na razie nie ma potrzeby nic na siłę.
cdn...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia