domecek Olgity i Mirmiła - historia stworzenia.
No dobra pozniej dopisze, kolejne czesci naszej gehenny papierowej, bo jakos inaczej nie umiem tego nazwac.
Przechodzac plynnie do terazniejszosci, wlasnie wczoraj wytyczylem z Olgita domecek na dzialce i wcale nie byl nam do tego potrzebny zaden geodeta. Oboje stwierdzilismy, ze sa z nas doskonali skoczybruzdy. Bez przesady, az tak nawiedzeni nie jestesmy, wyznaczylismy kilka palikow, aby operator koparki nie zdjal nam humusu z calej dzialki. Po tej operacji, jak popatrzylismy co sie wydarzylo, bylismy w lekkim szoku. Wyszlo nam, ze okna od salonu bedziemy mieli w galeziach czeresni. Oj nie dobrze, bo jednak bardzo chcielismy ja zachowac, ale chyba niestety jej zimy sa policzone. Po tak "ciezkiej i wyczerpujacej" pracy pora była na małe cio nie co. Najprostszym sposoben na napełnienie pasibrzucha było upieczenie kielbasek nad ogniskiem, a drewna na działce u nas dostatek (tydzień temu wycielismy siedem drzew: dwa ogromne orzechy, dwie jablonki, dwie gruszki i olbrzmią czereśnie).
Jak sie domyslacie juz niedlugo, zaczynamy tak naprawde budowac, konkretnie w piatek lub w sobote, przybiega koparka, sciaga humus i jednoczesnie przychodzi geodeta i wytycza domecek. W kolejnym tygodniu wykonawca kopie rowy i lejemy lawy, a pozniej znow czekanie i obgryzanie paznokci.
pozdr
Mirek
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia